Rozdział 6
Frazes
Radny Kuźniak od paru minut delektował się białą kawą w kafejce Eden. Kawiarnia ulokowana była w ciągu budynków położonych vis-à-vis komunalnej pływalni Orka. Eden od jakiegoś czasu był miejscem spotkań jelenickich radnych, należących do klubu antyklakierów i spiskowców; jak sami o sobie mówili z humorem i szczyptą ironii. Antyklakierów, bo nie należeli do większości w radzie, bezkrytycznie popierającej burmistrza Jelenic. Spiskowców, bo taką łatkę, gdzie tylko mógł starał się im przyklejać Mleczko.
Dzisiaj do Edenu miał wpaść jeden z antyklakierzystów, radny Marcin Belter. O siedemnastej umówił się z nim Kuźniak. Mieli pogadać o czymś ważnym, o czym Kuźniak nie chciał mówić przez telefon. Czekając na Beltera Kuźniak zastanawiał się.
Zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie przewidzieć reakcji kolegi. Materiał, który dostał w zeszłym tygodniu od redaktora Tomasza Tymkowskiego, to istny dynamit. - Jeśli Marcin poleci z nim od razu do prokuratury? Albo napisze o tym u Zygmunta w Kurierze Jelenic? To Tymkowski mnie przeklnie i nic mi już nigdy nie powie. Te i inne obawy nie dawały spokoju Kuźniakowi odkąd postanowił, że podzieli się tajemnicą z Belterem, którą w zaufania przekazał mu Tymkowski.
– Trudno, już za późno! – syknął Kuźniak i mruknął pod nosem – O wilku mowa! Już jest. Chociaż raz się nie spóźnił.
- Czołem! – rzucił na przywitanie Belter, podchodząc do stolika, który zajmował Kuźniak. – Nie spóźniłem się… chyba? – dodał.
- Tym razem nie – odparł Kuźniak i uścisnął wyciągniętą w jego kierunku dłoń Beltera, po czym zagaił kurtuazyjnie. – Proszę, siadaj Marcin. Kawę, taką jaką lubisz, już ci zamówiłem. Zaraz ci przyniosą – dodał, po czym przeszedł błyskawicznie do sedna sprawy. - A teraz słuchaj uważnie, zanim się rozmyślę. Pokażę ci zaraz pewien dokument i chcę poznać twoją opinię na temat jego treści. Tylko musi to zostać między nami! – stwierdził kategorycznie Kuźniak. W tym samym momencie wyjął ze skórzanej aktówki niebieską teczkę i położył ją na stoliku przed Belterem.
– Tylko do twojej wiadomości! Marcin, to jest warunek. Dajesz słowo?!
- Staszku, masz moje słowo – zapewnił solennie Belter.
- Ten dokument dostałem od znajomego dziennikarza. Na jego podstawie powstanie cykl artykułów, ale na razie trwa weryfikacja jego zawartości. Na moje oko to przeciek z jakiejś rządowej agencji, ale ocenę zostawiam tobie.
Belter – wsłuchując się w każde słowo wypowiadane przez Kuźniaka – wyjął z niebieskiej teczki plik zapisanych kartek A-4 spiętych zszywaczem w jeden pakiet. Przejrzał pobieżnie kilka z nich. Zatrzymał wzrok na ostatniej. Jeszcze raz wrócił do początku. Śledził wzrokiem tekst na drugiej i trzej stronie dokumentu. W końcu uśmiechnął się i oznajmił.
- Chyba, tak na 90%, masz Staszku rację. Ten dokument sprawia wrażenie urzędowego. Układ treści i użyte zwroty wskazują na to. Oczywiście, brak jest szaty graficznej, charakterystycznej dla tego typu dokumentów, ale to zrozumiałe.
- Tak też myślałem – wypalił Kuźniak i ciągnął dalej. – Przeczytałem to opracowanie uważnie, niektóre fragmenty dwukrotnie. I jestem tym porażony. Dla mnie oznacza to jedno - rzecz jasna, jeśli te rewelacje potwierdzą się w śledztwie dziennikarskim prowadzonym przez mojego znajomego, który dał mi te kwity - Marcin, żyjemy w grajdołku, w którym żadne zasady nie obowiązują, liczy się tylko kasa i władza, która służy do wyciągania jeszcze większej kasy. Łudziłem się, że Mleczce i jego klakierom w radzie o coś naprawdę chodzi. Że mają swoją, odmienną od naszej, wizję racji gminy i dążą konsekwentnie do jej realizacji. Teraz nie mam złudzeń. Sorry, trochę patetycznie to zabrzmiało, ale musiałem wyrzucić to z siebie.
Po tej wypowiedzi Kuźniak zawiesił na chwilę głos i spoglądał badawczo na Beltera. Był ciekaw jego reakcji. Belter pokiwał głową, na znak, że zgadza się z opinią kolegi, i nieco obojętnym tonem zauważył:
– Hm, Staszku rozumiem twoje emocje, ale pozwól, że coś ci opowiem, co pozwoli ci – jak sądzę - spojrzeć na to z nieco innej perspektywy. Następnie zrobił krótką przerwę na łyk kawy z filiżanki, którą przed chwilą postawiła przed nim kelnerka, i rzekł:
- Czytałem o tym… już nie pamiętam dokładnie, ale chyba u Łysiaka. W każdym bądź razie rzecz dzieje się XIX-wiecznej Anglii. Rozmawiają ze sobą jakiś wysoko postawiony angielski lord i szpieg na służbie brytyjskiej. Ten pierwszy przekonuje tego drugiego na temat racji, jakie stoją za ich działaniami i mówi do niego mniej więcej tak: „- Nie mów mi, że nie interesuje cię polityka. – Nie, jest mi obojętna – odpowiada tamten. – A Anglia? – pyta lord, a szpieg mu na to: - Dla każdego Anglia to zupełnie coś innego. Dla ciebie lordzie, Anglia to twój ministerialny stołek. Bez tego Anglia obchodzi cię tyle co nędzarza, który widzi Anglię w kawałku wołowiny. Co zostaje? Frazes.”
- Co chcesz przez to powiedzieć, Marcin? – spytał Kuźniak.
- Że dla Mleczki i spółki możliwość oddziaływania na lokalną rzeczywistość z racji sprawowanych funkcji oznacza zupełnie coś innego niż dla nas. Stołek burmistrza, czy radnego to dla nich okazja do czerpania takich lub innych korzyści. I tego nie zmienisz, choćbyś na sesjach rady góry przenosił. Ale to nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że w ten sposób władzę postrzega większość ludzi. Jeśli psioczą na Mleczkę i jego kumpli, to tylko dlatego, że chcieliby być na ich miejscu. Co zostaje?
- Frazes? Chyba nie chcesz powiedzieć, że to co robimy jako radni nie ma sensu?!
- Nie, tego nie mówię. Chcę tylko zwrócić ci uwagę, że twoja egzaltacja wywołana lekturą dokumentu, który mi pokazałeś, jest niepotrzebna. Długo to trwało zanim sam do tego doszedłem. Mimo to, nazbyt często wpadam w pułapkę emocjonowania się polityką; zarówno lokalną, jak i krajową.
- Tak zupełnie niepotrzebnie? Marcin! – rzucił prowokacyjnie Kuźniak.
- I tak, i nie. To zależy, czy jest cień szansy na skruszenie muru ignorancji i strachu tych, którzy trzęsą portkami przed „grupą trzymającą Jelenice” – odrzekł Belter.
- Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej.
- Piłsudski?
- Tak – odparł z zadowoleniem Kuźniak.
- Wolę tę wypowiedź naczelnika, w której wyłożył w rozmowie z hrabią Skrzyńskim swój program polityczny.
- „Program najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio”. To miałeś na myśli?
– Dokładnie – odparł Belter, po czym pospiesznie dodał:
- I dlatego mości radny proponuję, abyśmy zajęli się tym, co wynika z przyniesionego przez ciebie dokumentu. Co możemy i powinniśmy zrobić z tą wiedzą?
- Na razie nie mam pomysłu. Dziennikarz prosił mnie tylko, abym drążył na sesjach sprawę nabywania przez naszą gminę działek do zasobu komunalnego. Od kogo? Za ile? Jakie ma być ich przeznaczenie? I takie tam – odparł Kuźniak.
- Jasne. Czyli do czasu upublicznienia sprawy, powinniśmy spróbować ustalić, czy informacje dotyczące Jelenic mają pokrycie w tym, co w świetle dokumentu robił Mleczko i co udało mu się przepchnąć przez radę gminy. Dobrze rozumiem?
- Tak to sobie - mniej więcej - wyobrażam.
- Ok. To mamy jasność. I to jest, jako radnych, nasza odpowiedzialność.
- Zaraz. Ty tak mówisz, jakbyś przestudiował cały dokument.
- Wystarczyła mi lektura trzeciej strony i przypuszczam, a nawet mam prawie pewność, z czym dalej się zetknę w tym opracowaniu.
- O czym mówisz?
- O tym, co w każdej analizie, nazwijmy to umownie urzędowej, jest najważniejsze.
- Co takiego?
- Wnioski, które są na początku dokumentu, a nie na końcu. A te są jednoznaczne. Posłuchaj jeszcze raz, co tu jest napisane:
„Jak wynika ze zgromadzonych danych, Roman Sobczyk wręczał korzyści majątkowe w wysokości odpowiadającej 10-15 % wartości kontraktowego przedmiotu każdej z inwestycji w zamian za uzyskiwane zamówienia. W ten sposób w okresie od 2012-2016 firmy, których właścicielem lub udziałowcem jest Roman Sobczyk wygrywały przetargi na wykonanie wielomilionowych inwestycji takich, jak: 1) rozbudowa Zakładów Zbrojeniowych w Radomsku, 2) modernizacja Wodociągów Komunalnych w Radomsku, 3) budowa Szkoły Muzycznej w Radomsku, 4) budowa Centrum Kulturalno-Artystycznego w Jelenicach, 5) modernizacja Centrum Onkologii Ziemi Radomszczańskiej, 6) budowa Kompleksu Sportowego w Makowicach Warszawskich.”
- No, dobra. Czytałem to i trudno uwierzyć, że tak się działo w samorządzie radomszczańskim i jelenickiem. Jeszcze raz przeanalizuj to wszystko w domu. Spotkajmy się za dwa dni i wtedy postanowimy, co dalej – zaproponował Kuźniak.
- Staszku, jak sobie życzysz. To nie jest sprawa na dziś. Poczytam i dam ci znać.
- Zadzwoń. Wstępnie przyszły tydzień.
- Dobra, zamknijmy ten temat. Piwo? – zaproponował Belter.
- A może po koniaczku? – zaproponował Kuźniak.
- Zamówię! – wyrwał się Belter, wstał i podszedł do bufetu. Złożył zamówienie i wrócił na miejsce.
* * *
Przed zakończeniem spotkania w Edenie Kuźniak jeszcze raz wezwał Beltera do zachowania tajemnicy. – Nie nagłaśniaj tego. Nie gadaj o tym z Zygmuntem. Dla dobra sprawy nikt nie może się dowiedzieć! A w szczególności o tym, co tam jest napisane o związkach „pezeciarzy” z sądem w Jelenicach, bo to mam być odrębnie prezentowane opinii publicznej.
- Staszek, nie powtarzajmy plotek!
- I tego się trzymajmy – potaknął Beltar.
- Ha, ha! Ale chyba powinniśmy zapytać, tak dla przyzwoitości, jak to było ze Szpilą. Nie mógł siedzieć na dupie. Czy w końcu na nodze? – dodał.
Napisz komentarz
Komentarze