Rozdział 17
Przypadek
Niespełna dwa tygodnie minęły od zamknięcia konkursu na projekt pomnika niepodległości. Tym razem obyło się bez żadnych niespodzianek. Jako najkorzystniejsza została wybrana oferta krakowskiej pracowni architektonicznej. Mleczko był w siódmym niebie. Plan z ogłoszeniem nowego konkursu wypalił. Prawie nikt nie zwrócił uwagi, że jego przedmiot jest łudząco podobny do postępowania unieważnionego dwa miesiące temu. – Nasze znowu na wierzchu! – triumfował w myślach. – Teraz wystarczy jedynie przywołać do porządku cały ten społeczny komitet budowy pomnika, i nikt nie będzie mógł się do niczego przyczepić. W końcu chodzi o pomnik na setną rocznicę odzyskania niepodległości. – W tej sytuacji, milion złotych w tę, czy w tamtą stronę, to żadna różnica. Na taki cel nie wolno nam oszczędzać – zapewniał Mleczko wszystkich, z którymi rozmawiał w ostatnim czasie o pomniku.
Ślesicki przyparty do muru przez Mleczkę zaaprobował ten sposób myślenia. Co za tym idzie, zgodził się też na wybór oferty krakowskiej pracowni. Jedynie Jurkiewicz miał jeszcze jakieś wątpliwości, ale na przybieranie pozy Rejtana było już za późno. Do listopada 2008 roku zostało zaledwie kilka miesięcy, a projekt to dopiero początek drogi. – Gdzie procedura uzyskania stosownych pozwoleń? Gdzie wykonanie, przywiezienie i zamontowanie pomnika? Gdzie uporządkowanie jego otoczenia? – rozmyślał Jurkiewicz, i przygryzał wargi. Potem robił, co tylko mógł, aby zagłuszyć echo ostatnich rewelacji. Nic to nie dało. Wątpliwości wracały i nabierały na sile. Ile razy przypominał sobie, o czym mówił mu Krzysztof kolega z Krakowa, tyle razy wściekał się na siebie i na ludzi ze społecznego komitetu. - Daliśmy się ograć jak dzieci! – wyrzucał sobie w myślach i pomstował. W końcu nie wytrzymał. Postanowił jeszcze raz rozmówić się ze Ślesickim. Okazja nadarzyła się po czwartkowym spotkaniu członków prezydium komitetu.
- Zdajesz sobie sprawy Andrzej, że przepłacamy za pomnik bez mała siedemset lub osiemset tysięcy złotych!
- O czym ty mówisz, Paweł?! – zdziwił się Ślesicki.
- Już zapomniałeś, co ci mówiłem tydzień temu? Skleroza nie boli!
- Zaraz, zaraz… - zastanawiał się Ślesicki, po czym rzucił. – Fakt, wspominałeś coś o tym twoim znajomym z Krakowa, z którym zgadałeś się przypadkiem na temat budowy pomnika niepodległości …
- Krzysztof, tak ma na imię – wtrącił Jurkiewicz.
- Dokładnie. I on miał ci powiedzieć, że sprawa z projektem pomnika jest ustawiona. Tak, Paweł?
- Konkretnie to on stwierdził, że - i koncepcja budowy pomnika, i projekt – od dawna już są gotowe. A zaprzyjaźniona pracownia czeka tylko na kasę z jelenickiego ratusza. Reszta, w tym konkurs, to tylko formalność. Upierdliwa, lecz konieczna dla zachowania pozorów. I dlatego nie powinniśmy brać w tym udziału, Andrzej.
- Czy aby na pewno to wiarygodna informacja? Skąd ten cały Krzysztof o tym wie?
- Stąd, że funkcjonuje w krakowskim środowisku architektów od ponad trzydziestu lat. To po pierwsze, a po drugie, zna doskonale relacje, jakie łączą współwłaścicielkę pracowni z jelenickim ratuszem – odparł Jurkiewicz i zauważył: – Już daliśmy się ubrać jako komitet w całą tę hucpę ze zmianą lokalizacji budowy pomnika. Teraz wszyscy się śmieją, że robimy za listek figowy machinacji Mleczki z działkami przy ulicy Warczewskiej.
- E, tam. Przesadzasz – mruknął Ślesicki.
- Wiem swoje, Andrzej. Nie dość tego, jeszcze chcesz żyrować geszeft z projektem pomnika za milion złotych?! Puknij się w czoło!
- Spokojnie, Paweł. Przecież tym razem to gmina przeprowadziła konkurs. Mnie tam nie było, ciebie też nie – usprawiedliwiał sytuację Ślesicki.
- Naiwny!? No naiwny jak dziecko – Jurkiewicz zawiesił na chwilę głos, pokiwał wymownie głową i ciągnął dalej. - Andrzej, przecież za kilka miesięcy nikt o tym nie będzie pamiętał. A Mleczko otrąbi wszem i wobec, że to komisja z udziałem przedstawicieli społecznego komitetu wybrała ofertę za bańkę. I wszyscy w gminie to kupią! Rozumiesz w jakiej jesteśmy paskudnej sytuacji!?
- O zaraz tam paskudnej. Koniec końców to przecież nie my, nie komitet, lecz gmina zapłaci za ten projekt. Kto i o co może mieć do nas pretensje? – bagatelizował obawy kolegi Ślesicki.
- Przecież ci tłumaczę. Mleczko wyda z gminnej kasy milion złotych, za coś co można kupić za dwieście lub góra trzysta tysięcy. A potem zwali wszystko na „czynnik” społeczny, czyli w tym wypadku na nas jako twarze oddolnej inicjatywy budowy pomnika niepodległości. – Z resztą dobra, rób jak chcesz, ja do tego ręki nie przyłożę! – powiedział Jurkiewicz, zdegustowany postawą rozmówcy.
- Co ty? Paweł, chyba teraz się nie wycofasz. Przecież liczy się tylko to, że ten pomnik powstanie! Czy taki cel nie uświęca wszelkich środków?! – spytał dobitnie Ślesicki.
- Nie, w moim przekonaniu, nie uświęca – oznajmił ze spokojem w głosie Jurkiewicz, i w tej samej chwili przemknęła mu przez głowę pewna myśl. – Cholera, Andrzej dałeś się nabrać na najstarsze kłamstwo świata. Kłamstwo, że nie ma prawdy tam, gdzie chodzi o skuteczność w działaniu.
Jurkiewicz nie podzielił się ze Ślesickim swymi przemyśleniami. Nie widział jednak sensu kontynuowania rozmowy. Zagadnął nagle, zmieniając temat. – Skończymy kiedy indziej, Andrzej. Dochodzi dwudziesta, muszę lecieć do domu. Jestem umówiony ze znajomymi. Mają wpaść na pogaduchy przy kolacji. Rozumiesz?
Jurkiewicz poderwał się z krzesła, uścisnął dłoń Ślesickiego i skierował w stronę drzwi. Kilka minut później szedł ulicą Wileńską, do domu pod numerem szesnastym zostało mu nie więcej niż kilkanaście metrów. Nie mógł przestać myśleć o słowach Ślesickiego. - Czy taki cel nie uświęca wszelkich środków? Echo w jego głowie powtarzało. – Taaki ceel, wszeelkich środków … Tuż przed wejściem do domu przyszła niespodziewanie refleksja. – Oj, Andrzej, w co ty się wpakowałaś. Módl się. Pan jest łaskawy. Wybaczy ci.
* * *
Przy kawie w restauracji od przeszło kwadransa dyskutowali Tymkowski i Belter. Obaj byli w wyśmienitych nastrojach. Żartowali. Najwyraźniej powodem ich dobrego humoru było kilka zapisanych kartek papieru, leżących na stoliku, przy którym siedzieli. Wertowali je. To jeden, to drugi odczytywał ściszonym głosem fragmenty tekstu. Potem komentowali je, wymieniając uwagi.
- I to znalazł twój redakcyjny kolega w materiałach postępowania sądowego? – dopytywał z niedowierzaniem Belter.
- Tak. Zupełny przypadek. Też nie mogłem w to uwierzyć, gdy zadzwonił do mnie z tymi rewelacjami. Dopiero jak dał mi te papiery – Tymkowski wskazał ręką na leżące przed nimi kartki - zrozumiałem, że chłop miał fart.
- Zgoda, niech będzie fart, tylko jednego nie kumam.
- Czego?
- To jest postanowienie o wyłączeniu z lubelskiego śledztwa wątku, który trafił do sądu z aktem oskarżenia. Czy tak, Tomek?
- Tak.
- Dlaczego zatem pisze się w tym dokumencie o pozostałych dziewiętnastu wątkach, które są jeszcze w obróbce w prokuraturze? – wyraził swoje zdziwienie Belter.
- I to pisze się w taki sposób, że można zorientować się o co chodzi – przyznał Tymkowski.
- No właśnie – przytaknął Belter.
- Tego niestety nie wiem. Kumpel z redakcji też nie ma pomysłu, czym to tłumaczyć.
- Jasne. Czyli albo nadgorliwość, albo … - Belter zrobił pauzę i dodał pospiesznie. – Albo śledczy zadołował materiał w sądzie na wszelki „słuczaj”.
- Zaraz, co przez to chcesz powiedzieć? Na jaki wypadek?
- Ano taki, jakby mu przełożeni po głowie zaczęli za bardzo jeździć.
- Aha. Pewnie masz rację. Tak czy owak, to rewelacja. Ten materiał potwierdza prawie wszystkie ustalenia naszego dziennikarskiego śledztwa. I wskazuje nowe kierunki, o których nie mieliśmy pojęcia.
- Teraz dopiero widać jak bardzo prokurator Fałkowski był oszczędny w słowach podczas spotkania z nami – powiedział Belter.
– Kilkadziesiąt nieruchomości, w tym mieszkania, jako łapówki dla jednego tylko urzędnika. I to żeby jeszcze na jakieś „słupy” lub rodzinę były rejestrowane transakcje. A tu proszę, kupowali je na siebie. Po prostu. W końcu na coś zarobione w ratuszu pieniądze trzeba wydawać. A co tam, jak kraść, to miliony – zaśmiał się Tymkowski.
- Władza absolutna, degeneruje absolutnie. Nie zapominaj o tej starej, i przetestowanej w praktyce, zasadzie. Chociaż mnie bardziej interesuje wątek rewitalizacji zabytkowych parków miejskich.
- Dlaczego?
- Z powodu mechanizmu obchodzenia procedur zamówień publicznych przy pomocy rozbudowanego systemu podwykonawców. Niby nic odkrywczego, ale w śledztwie ustalono szczegóły, o których nie miałem pojęcia. Teraz będzie można wykorzystać tę wiedzę do oceny podobnych przedsięwzięć realizowanych w innych miejscach, m.in. w Jelenicach – zauważył Belter.
(…)
koniec rozdziału 17.
Napisz komentarz
Komentarze