Szemrany raj to „wakacyjna” powieść szkatułkowa, nawiązująca do gatunku powieści political fiction. Była zainspirowana autentycznymi wydarzeniami. Jej kanwę stanowi codzienność jednego z gminnych samorządów. Bez tej całej kolorowo-festynowej fasady, pudrowanej pustosłowiem lokalnych polityków. Tym niemniej, wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe. Imiona i nazwiska są fikcyjne.
Obszerne fragmenty powieści będą publikowane w odcinkach na łamach Tygodnika OKO – całe rozdziały natomiast na naszej stronie www.tygodnikoko.pl
Życzymy przyjemnej lektury, z odrobiną refleksji.
Rozdział 1
Strategia
- Panie burmistrzu, pan Paweł Pyćko czeka w sekretariacie – rozległ się głos sekretarki w telefonie stojącym na biurku, przy którym burmistrz Jelenic przeglądał od kwadransa zaległą pocztę.
- To na co on jeszcze czeka, niech wchodzi do gabinetu – rzucił burmistrz w kierunku aparatu i szybkim ruchem ręki wyłączył w telefonie opcję głośnomówiącą.
W tej samej chwili drzwi gabinetu otworzyły się i stanął w nich Paweł Pyćko, lokalny przedsiębiorca. Znany w środowisku z nienagannych manier i dobrze skrojonych garniturów, w których nosił się na co dzień. Poza tym, postać owiana nimbem tajemnicy. W Jelenicach niewielu orientowało się, jaka w rzeczywistości była profesja Pawła Pyćki. Gminna wieść niosła, że był to obrót nieruchomościami, lecz w istocie żył on z obracania się w towarzystwie lokalnych notabli. Dzięki tym kontaktom Paweł Pyćko znał wszystkie fisze liczące się w lokalnej polityce. Nie było takiej sprawy, której Pyćko nie mógłby załatwić z władzami Jelenic. Z tym, że obowiązywała w tym względzie pełna wzajemność. Lokalni włodarze zawsze mogli liczyć na pomoc Pawła.
- No, wreszcie jesteś. Czemu nie wchodzisz, tylko ślęczysz w sekretariacie. Wiesz przecież, że dla ciebie te drzwi o każdej porze stoją otworem. Nie stój tak, siadaj przy ławie. Skończę dekretować ten papier i siądę z tobą – wypalił na przywitanie burmistrz.
- Cześć, Tadziu! Wolałem się jednak upewnić, że nie przeszkadzam. A poza tym miło było pokonferować z Anetą – rzekł Paweł i zajął pospieszne wyznaczone przez burmistrza miejsce.
- Oj, Paweł, Paweł. Jak zawsze elegancki i szarmancki wobec dam. Ty to masz podejście do tych spraw – zagaił burmistrz, po czym zakręcił pieczołowicie pióro, którym dekretował korespondencję, opuścił swój skórzany wysoki fotel i usiadł przy ławie naprzeciwko gościa, podając mu przy tym rękę na powitanie. Paweł lekko uniósł się w fotelu i odwzajemnił gest burmistrza.
- To co? Opowiadaj! Pozałatwiałeś już wszystkie formalności. Budynek i działka są już twoje. Wpisałeś się do ksiąg wieczystych? – dopytywał burmistrz.
- Tak, Tadziu. Wszystko załatwione. Wczoraj osobiście odeprałem z sądu postanowienie w tej sprawie. A przy okazji, podziękuj proszę jeszcze raz Lechowi, że pilotował sprawę i przyspieszył jej finał – odparł Paweł.
- Tak, jasne. Przekażę podziękowania Leszkowi. Ale wracając do sprawy, to dobrze, że masz to już za sobą. Przy takich transakcjach wszystko musi grać w papierach. Jak to mówią, w samorządzie nie znasz dnia, ani godziny, kiedy jakaś łajza z RIO lub innego NIK-u się do ciebie przypieprzy. Lepiej dmuchać na zimne – spuentował burmistrz i ciągnął dalej:
- A jak się będą czepiać gminy, to i ciebie zlustrują. W końcu to ty się z gminą działkami zamieniałeś. I to ludzi w oczy kole. Jeszcze żeśmy dobrze od notariusza nie wyszli, a już dzwonił do mnie Włodek, że ludzie gadają jaki to interes zrobił Pyćko kosztem gminy. No, i oczywiście jaki procent przytulił z tego burmistrz.
- Tadziu, to tylko ludzkie gadanie. Czego byś nie zrobił, ludziom i tak nie dogodzisz. Chyba nie przejmujesz się plotkami? – rzucił Paweł i dodał:
- Aha, a co zrobisz z tym, co dostało się gminie w ramach zamiany? To spory obiekt i świetne miejsce. Kort z tyłu i w ogóle. Wiele możliwości, tylko trzeba by to skomercjalizować. Wiesz, nawet mam taki pomysł… - Pyćko nie zdążył dokończyć, gdy burmistrz wszedł mu w słowo:
- Chłopie wyhamuj z tymi pomysłami, bo zaraz nam jakąś kontrolę na łeb ściągniesz. Człowieku – powolutku, pomalutku. Jeszcze kurz nie opadł, oponenci urządzają polowanie na czarownice, lokalne szmatławce podkręcają atmosferę, a ty wyjeżdżasz z takim tekstem. Premię wydałeś?! Bo ja swojej jeszcze nie, więc może na tym na razie się skupimy. Ok?
- Od przybytku głowa nie boli. To twoje słowa Tadziu. Ja tylko głośno myślę o tym, co dalej. Kto nie ma pomysłu na kolejny interes, ten się nie rozwija, a kto się nie rozwija, ten się cofa – skwitował Pyćko.
- W budynkach przy Rakowskiej, przynajmniej na pewien czas, muszę zainstalować jakieś komunalne jednostki. Chociażby ten cały pic od uzależnień, który był przy Warczewskiej. Inaczej powiedzą, że oddałem ci działki vis-à-vis marketu i stacji paliw, żebyś to ty Pawełku na ich sprzedaży zarobił, a nie gmina. Zaraz radny Kuźniak będzie pytał: Po co burmistrz zamienił się z Pyćko działkami, skoro teraz chce je, jak to finezyjnie ująłeś, „skomercjalizować”? Jakby to wyglądało?! A tak za rok lub dwa sprawa przycichnie i wtedy zaczniemy lansowaaać… a dajmy na to koncepcję optymalizacji kosztów działalności lokalnej biurokracji. Jednostki z Rakowskiej przeniesie się w inne miejsce, a puste budynki, żeby nie generowały niepotrzebnych kosztów, sprzeda się po prostu na tzw. wolnym rynku. Ot, co!
Tyle, co burmistrz skończył szkicować swój plan odnośnie przyszłości obiektów, które znalazły się w zasobach gminy w drodze zamiany nieruchomości z Pawłem Pyćko, a w uchylonych drzwiach gabinetu pojawiła się sekretarka Aneta i uśmiechając się powiedziała ściszonym głosem:
- Panie burmistrzu, ja bardzo przepraszam, ale za pół godziny w sali konferencyjnej nastąpi zamknięcie projektu dotyczącego wyboru logo i hasła promocyjnego. Pani burmistrz prosiła, aby panu przypomnieć o tym…
- Anetko! Nie musi mi pani o tym przypominać. Będę o czasie. A teraz chciałbym dokończyć w spokoju rozmowę z moim gościem – zareagował nieco poirytowany burmistrz, jednocześnie dając znać gestem ręki, że chce zostać sam w gabinecie z Pawłem Pyćko.
- Tak, oczywiście panie burmistrzu, ale jest jeszcze jedna drobna kwestia – zasygnalizowała niepewnym głosem sekretarka, po czym skwapliwie dodała – chodzi o pana podpis pod umową z wykonawcą.
- A no tak, miałem to zrobić dziś rano, ale jakoś się zeszło. No dobrze. Ma pani te kwity? To podpiszę je teraz – przyznał burmistrz, następnie wstał, podszedł do biurka, z którego zabrał swoje wieczne pióro, wrócił i ponownie zajął miejsce przy ławie. W tym samym czasie sekretarka pośpiesznie położyła na niej trzy egzemplarze umowy, każdą otwartą na stronie z imienną pieczątką burmistrza i miejscem na jego brakujący podpis, tuż między wyrazami „Burmistrz Gminy Jelenice” a dolną jej frazą „dr Tadeusz Mleczko”.
- A co to, Tadziu? To nasza gmina będzie miała logo i hasło promocyjne? No, no, proszę. Gdzie te czasy, kiedy reklama była dźwignią handlu, a nie polityki?– zagaił żartobliwie Pyćko, wypełniając ciszę, jaka nastała w trakcie składnia przez burmistrza podpisów na dokumentach.
- Ty Paweł nie żartuj, tylko rzuć okiem na drugą stronę umowy, gdzie jest mowa o wynagrodzeniu wykonawcy – odrzekł burmistrz i szybkim ruchem ręki rzucił pierwszy z podpisanych przez siebie egzemplarzy umowy w taki sposób, że ten wylądował tuż przed nosem rozmówcy. Pyćko, z ciekawością wywołaną uwagą burmistrza, zaczął przeglądać dokument. Wzorkiem przelatywał kolejne jego fragmenty, czytając w myślach tekst umowy. Zatrzymał się dłużej nad paragrafem zatytułowanym „Przedmiot i wynagrodzenie”.
„ § 3. 1. Wykonawca zobowiązuje się opracować strategię marki Gminy Jelenice i przenieść całość praw autorskich do wykonanego dzieła na Zmawiającego.
2. Hasło promocyjne Gminy Jelenice: „GMINA JELENICE, NASZ RAJ” – stanowi integralną cześć strategii, a jego rozpowszechnianie na polach eksploatacji, które były nieznane w dacie zawarcia umowy wymaga zgody Zamawiającego.
3. Za przedmiot wymieniony w ust. 1 Zamawiający zobowiązuje się wypłacić Wykonawcy wynagrodzenie w wysokości 30.000 zł netto, plus 23% VAT, co daje kwotę 36.900. zł brutto.”
- O kurde! - niezła kasa. Cóż zrobić, na reklamie nie wolno oszczędzać. W dzisiejszych czasach bez promocji w polityce, nawet lokalnej, długo się nie pociągnie – skomentował Pyćko.
- A zwróciłeś uwagę na hasło? Gmina Jelenice, nasz raj! Jak to wybornie i dumnie brzmi – zagadnął burmistrz.
- Oj, tak. A ile w tym filozoficznej głębi. Dajesz mieszkańcom na talerzu to, za czym człowiek goni całe życie, czyli… rajem na ziemi. Tadziu, muszę przyznać, trafiłeś z tym hasłem w samo sedno - odparł z cieniem ironii w głosie Pyćko.
Wesołość Pawła Pyćki dyskretnym uśmiechem odwzajemniła tylko sekretarka Aneta, która przez cały ten czas asystowała burmistrzowi, gdy ten podpisywał kolejne egzemplarze umowy. Jak złożył podpis na ostatnim z nich, Aneta starannie umieściła go między innymi w teczce opatrzonej herbem gminy Jelenice i skierowała się do wyjścia. Zanim sięgnęła klamki w drzwiach, burmistrz rzekł w jej stronę: – Anetko, nieładnie z naszej strony, że nie zaproponowaliśmy naszemu gościowi nic do picia, więc zrób nam proszę dwie kawy. Sekretarka skinęła głową na znak, że zrozumiała prośbę burmistrza i wyszła z gabinetu. Minął niespełna kwadrans, gdy pojawiła się z powrotem trzymając w ręku tacę z dwoma filiżankami świeżo zaparzonej kawy. Ustawiła filiżanki na ławie i ponownie opuściła gabinet. Burmistrz i jego gość przez cały ten czas kontynuowali rozmowę.
- Tadziu, a tak na serio, ty się nie boisz, że za jakiś czas oponenci będą pytać ile pomysłów ujętych w strategii zrobiłeś, a ile nie? Taki dokument w ich rękach to może być broń obosieczna – zauważył Pyćko.
- Paweł, po pierwsze, strategia jest na lata. Nie zrealizujemy jej w rok, ani nawet do końca tej kadencji. Po drugie, listę projektów, które znajdą się w strategii, będę ustalał ja. Strategię opracuje moja dobra znajoma, która wygrała przetarg ogłoszony przez urząd gminy. Poznałeś ją u mnie na imieninach. Pamiętasz doktor Anię Rybak, to właśnie ona. Po trzecie, kto czyta takie dokumenty jak strategia dobrej marki. Za rok nikt nawet nie wspomni o niej. A po czwarte, to ja układam budżet gminy, więc co roku znajdą się w nim tylko te projekty, na których naprawdę będzie nam zależeć. I tu Paweł zaczyna się twoja rola. Ale o tym pogadamy, jak wrócę z oficjalnej inauguracji strategii marki gminy Jelenice – rzekł burmistrz, po czym wstał od ławy i energicznym krokiem zbliżył się do drzwi, lecz gdy je otwierał spojrzał na Pyćkę i rzucił w jego stronę:
- Za piętnaście minut wracam. Dokończ kawę. Zobaczysz, co wymyśliłem. Kapcie ci pospadają!
Drzwi zamknęły się. Paweł Pyćko został sam w gabinecie, delektował się kawą i myślał o ostatnich słowach burmistrza. W jego głowie pojawiały się różne pomysły, lecz żaden nie był na tyle absorbujący, aby zastanawiać się dłużej nad nim. Pyćko spoglądał przed siebie, próbując zgadnąć na jaką koncepcję wpadł burmistrz. Na próżno. Jego dywagacje przerwał charakterystyczny dźwięk w telefonie, sygnalizujący nadejście sms-a. Pyćko spojrzał na ekran komórki i powiedział do siebie – Hm, od mecenasa – po czym zaczął śledzić w myślach tekst wiadomości.
„Sąd uwzględnił zażalenie i nakazał prokuraturze wszcząć śledztwo w sprawie zakupu trzech nieruchomości. Dał też wytyczne odnośnie postępowania dowodowego. W tej ostatniej kwestii musimy pogadać. Trzymam rękę na pulsie. Pzdr. MK.”
Pyćko nie zamierzał wysyłać odpowiedzi. Wiedział, co oznaczała treść sms-a, a także to, że jeszcze dzisiaj czeka go rozmowa z mecenasem. Skasował widomość i wsunął telefon do kieszeni marynarki. W tej samej chwili drzwi znów się otworzyły i do gabinetu wszedł burmistrz. Uśmiechnął się pogodnie i oznajmił:
- Już jestem. Prace nad strategią marki gminy Jelenice oficjalnie ruszyły. Czas zabierać się do roboty. Paweł, liczę na ciebie!
- Panie burmistrzu! - dla pana i gminy jestem gotów do największych poświęceń – powiedział dobitnie Paweł Pyćko, dodając jednocześnie:
- Tadziu, tylko powiedz wreszcie o co chodzi i na jaki genialny pomysł tym razem wpadłeś.
- Co nagle, to po diable! Spokojnie! Powiem tylko, że chodzi o zagospodarowanie terenu między Warczewską a Żołnierską, To wielkie wyzwanie urbanistyczne dla gminy, z którym jak zakładam powinniśmy się uporać do końca nadchodzącej kadencji, czyli do jesieni 2018 roku. Taki jest pomysł na dziś – oznajmił krótko burmistrz - zdając sobie sprawę, że tylko w części zaspokoił ciekawość Pyćki – i spokojnie czekał na jego reakcję.
- Zaraz, zaraz. To wszystko? Tadziu, no co ty! A gdzie w tym projekcie widzisz mój udział? – zareagował nerwowo Pyćko.
- Powiedziałem spokojnie. To na razie zarys pomysłu, reszta nie tutaj i nie teraz. Omówimy wszystkooo… powiedzmy w piątek wieczorem. Bądź o dziewiętnastej tam gdzie zawsze. Tylko się nie spóźnij.
- Jasne, załatwione! Będzie jak chcesz – przytaknął Pyćko, lecz nagle zaświtała mu w głowie myśl, którą postanowił natychmiast podzielić się z burmistrzem: - Tadziu, już wiem! Cholera, to takie proste! Przecież teren, o którym mówiłeś, nie należy do gminy! – wypalił Pyćko.
- Paweł! Mówiłem, nie teraz i nie tutaj! Chłopie mamy dużo czasu, aby uzgodnić szczegóły – rzekł nieco karcącym głosem burmistrz. Pyćko w lot zrozumiał swoje małe fopa, więc nie nadwyrężając dłużej cierpliwości burmistrza wstał zza ławy i skierował swój wzrok ku wyjściu.
- Siadaj! Paweł, gdzie ty uciekasz. Nie obrażaj się, na wszystko przyjdzie czas. A teraz, po skończonej pracy i całkiem udanym dniu, należy się chyba chwila przyjemności. Krótko mówiąc, czego się napijesz? Wódeczka czy koniaczek? – zaproponował burmistrz.
- Wódeczkę zostawmy sobie na piątkowy wieczór. Zostańmy przy koniaku – odpowiedział Pyćko.
- Ok. Gość decyduje! – skwitował burmistrz. Następnie podszedł do swojego stylowego biurka i z dolnej szafki wyjął butelkę koniaku Hennessy Very Special oraz dwa kieliszki. Wrócił i usiadł przy ławie. Napełnił trunkiem kieliszki i jeden z nich postawił przed Pawłem. Drugi podniósł w górę i wzniósł toast: – To za Jelenice i nasze pomysły! Za pomysły i udane interesy – zawtórował Pyćko ze szczerym uśmiechem. Burmistrz również uśmiechnął się, nie kryjąc swojego zadowolenia.
Spotkanie burmistrza i znajomego przedsiębiorcy przeciągnęło się na przeszło dwie godziny. Na przemian to rozmawiali o gminie i dopiero co sfinalizowanej transakcji zamiany działek, to delektowali się koniaczkiem. W końcu jednak Pyćko postanowił zakończyć wizytę w urzędzie gminy. Przeprosił burmistrza i pod pretekstem umówionego wcześniej spotkania na mieście, wymknął się z jego gabinetu. W rzeczywistości przyczyna była inna. Przez cały ten czas, mimo przyjacielskiej atmosfery i uczucia miłego szmerku, który narastał w głowie Pyćki po każdej kolejnej degustacji trunku, jedno nie dawało mu spokoju; a mianowicie, treść niedawno odebranego sms-a.
Pyćko umówił się wcześniej z mecenasem, że w wypadku jakichkolwiek komplikacji w sprawie, w której mecenas był jego pełnomocnikiem, po kontakcie telefonicznym będą niezwłocznie spotykać się i omawiać wszelkie problemy w cztery oczy.
Z tego też powodu prosto po spotkaniu z burmistrzem Pyćko udał się na ulicę Wrzosową. Spieszył się. Zwolnił kroku dopiero, gdy dochodził do dwupiętrowego budynku z charakterystycznymi ażurowymi okiennicami i balkonem tonącym w kwiatach. Na jego frontowej ścianie wisiała tablica z napisem: „Michał Kiliński i partnerzy. Kancelaria Adwokacka”. Tuż obok znajdowały się solidnej konstrukcji drzwi wejściowe z domofonem. Paweł Pyćko zbliżył się do nich i wybrał jedną z wizytówek na podświetlanym panelu domofonu. Chwilę później pojawił się dźwięk sygnalizujący zwolnienie zamka, Pyćko otworzył drzwi i zniknął za nimi wchodząc do środka.
**************************************************************************************************************
Napisz komentarz
Komentarze