Plan był prosty. Niezależnie od tego, co się wydarzy podczas sesji, media kontrolowane przez burmistrza finał obrad, czyli zgodę rady na wydanie z kasy gminy pięciu milionów złotych na działki warte dużo, dużo mniej, przedstawią opinii publicznej z odpowiedniej perspektywy. W myśl teorii „inżynierii społecznej” narracja miała być taka, że to wyjątkowa i niepowtarzalna okazja na rewitalizację centrum miasta. A tym samym, na nowe, ergo nowoczesne, oblicze Jelenic. Nowoczesność, jakby jej nie rozumieć i tłumaczyć, zapewni rozwój gminy i przyniesie lepsze życie mieszkańców. Tak więc, nie ma co skąpić grosza, skoro na wyciagnięcie ręki jest szczęście i dobrobyt obecnych i przyszłych pokoleń Jeleniczan.
- Mieszkańcy nie zdołają odrzucić tej „rajskiej” wizji – zgadzali się ze sobą Mleczko, Kręcicki i Wroński. - Wystarczy tylko, że odpowiednie słowa będą na okrągło powtarzane w przestrzeni medialnej przez dziennikarzy „na etacie”, a resztę załatwi „szeptana” propaganda naszych ludzi w terenie – byli z siebie zadowoleni. Zakładali, że pod wpływem tych zabiegów w umysłach mieszkańców zatrze się różnica między prawdą a kłamstwem; między interesem gminy a interesem rządzących. Wypróbowaną metodą rządzenia w Jelenicach była wszakże manipulacja przekazem medialnym, a sprawdzoną bronią rządzących spod znaku Unii Ziemi Jelenickiej były:
kłamstwa i półprawdy!
– Wszelka niedorzeczność znajdzie swego mecenasa wśród filozofów – pisał Kartezjusz. Mleczce, Kręcickiemu i Wrońskiemu jako pragmatykom i realistom wprawdzie nie po drodze było z wszelkiej maści filozofią, lecz wiedzeni jakimś ludycznym instynktem władzy już dawno zasłużyli na miano pilnych uczniów Kartezjusza. Zawsze bowiem uważali, że ludzi można przekonać do każdej bzdury tworząc odpowiedni klimat. Ściślej, wmówić im, że tylko oni mogą rozwiązać problemy gminy i poprawić los mieszkańców. - Wszyscy inni, czyli ludzie ze specyfiką gminy nieobeznani, mogą tylko popsuć to, co do tej pory udało się dobrego zrobić. Co oznacza, że alternatywy dla rządzącego w Jelenicach układu po prostu nie ma! – głosili wszem i wobec.
Zgodnie z tą logiką, jeśli Mleczko, Kręcicki i Wroński przekonywali, że zakup działek w centrum Jelenic to szansa na lepsze jutro, to tak jest i nie ma nad czym się zastanawiać. Reszta to wymysły malkontentów. – To niepotrzebne mieszanie ludziom w głowach, w imię jakichś utopijnych idei o samorządzie jako wspólnocie obywatelskiej. A takie mieszanie to już tylko krok od aktywnego udziału mieszkańców w realizacji spraw gminy, które ich bezpośrednio dotyczą, kosztem wpływów i interesów rządzącej „elity” – przestrzegał radnych Mleczko, kiedy tylko miał ku temu sposobność.
Tym razem jednak, ta niezawodna recepta na zachowanie status quo w lokalnej polityce napotkała pewne przeszkody, które nieoczekiwanie pojawiły się podczas nadzwyczajnej sesji rady gminy. Zwołanej tylko po to, aby radni przyklepali pomysł zakupu działek w centrum miasta. Otóż, przebieg obrad został nagrany i upubliczniony w lokalnych mediach, nie będących na garnuszku burmistrza. Już kilka godzin po zakończeniu sesji mieszkańcy mogli usłyszeć, jakich argumentów używali radni dyskutując o koncepcji zakupu działek w centrum miasta. Ale nie tylko. Mogli też obejrzeć, jak burmistrz Mleczko, poirytowany obecnością kamer nieprawomyślnych mediów, „nabiera wody w usta” i nie odpowiada na pytania radnych. Przekonać się, że spór nie idzie o to, czy kupować, lecz za ile i jak urządzić teren już po jego zakupie. Mieszkańcy mogli dowiedzieć się także, że w ciągu sześciu miesięcy, podczas których burmistrz negocjował cenę ze spadkobierczyniami Pawła Pyćki, zlecono sporządzenie trzech operatów szacunkowych, ustalających trzy różne wartości rynkowe działek przy Warczewskiej. W końcu mieszkańcy mogli również zapoznać się z komentarzami i opiniami, jakie w ciągu tych dwóch ostatnich miesięcy pojawiły się w przestrzeni publicznej, i wyrobić sobie własne zdanie. Własny pogląd na sprawę, wolny od półprawd i przeinaczeń towarzyszących urzędowej narracji prezentowanej w gminnych, czyli mleczkowych mediach.
* * *
Mimo upływu czasu temat nabycia do zasobów gminy działek położonych między Warczewską i Żołnierską wciąż był żywy. Stanowił przedmiot publicznych dyskusji, luźnych rozmów prowadzonych przez znajomych przy różnych okazjach, a nawet towarzyskich lub rodzinnych spotkań.
Jedni zastanawiali się nad rolą w całym przedsięwzięciu niedawno tragicznie zmarłego Pyćki. – Jak to się stało, że Pyćko skupował akurat te działki, na których zależało władzom Jelenic? – dziwiono się, a jednocześnie skwapliwie wyjaśniano. - No, jasne. Jak się obraca w odpowiednim towarzystwie, to się wie. Nie od dziś przecież wiadomo, że Pyćko w przeszłości nie jeden lukratywny interes zrobił na współpracy z gminą. – Pyćko był dobrym znajomym burmistrza Mleczki i innych tuzów lokalnej polityki. To kto miał nie wiedzieć, jak nie on - wskazywali inni. Znowu niektórzy zauważali, że i tak nic mu z tego nie przyjdzie. - Teraz kiedy nie żyje, to może tylko rodzina na tym skorzystać. – I to do końca nie wiadomo, bo podobno Pyćko nie kupował za swoje, tylko pożyczone – sugerowali bardziej zorientowani w temacie.
Wielu dywagowało nad przeznaczeniem zakupionego przez gminę terenu. – Kiedyś mówiło się, że wybudują tutaj apartamentowiec z częścią hotelową. Potem plany się zmieniły i miała być promenada. – Najnowsze pomysły są takie, że będzie to teren rekreacyjny – uświadamiali swoich rozmówców ci, którzy oglądali retransmisję sesji w internecie. – Eh, tam. To jeszcze nic pewnego. Gmina ma w tej sprawie prowadzić konsultacje z mieszkańcami. I to od ich wyniku zależeć będzie, jak zostanie zagospodarowany ten teren – podnosili z kolei ci, którzy słyszeli o najnowszym pomyśle jelenickich decydentów.
W istocie to nie miały być konsultacje, tylko ankieta udostępniona na stronie internetowej gminy; wypełniając ją mieszkańcy mogli zgłaszać swoje propozycje odnośnie urządzenia terenu przy Warczewskiej. Pomysły mieszkańców przedstawione w ankietach mogły, lecz nie musiały być brane pod uwagę. Gdyby ktoś jednak o to pytał, to zawsze można będzie powiedzieć, że wybrano lepszą koncepcję, bardziej przystającą do dokumentów planistycznych gminy. Ale o tym mieszkańcy, do których dotarła informacja o ankietach, nie mieli bladego pojęcia. Mleczko i jego ekipa umieli grać przed ludźmi „dobrych wujków” i skrywać swoje prawdziwe intencje. W końcu żyli z lokalnej polityki, i przez te wszystkie długie lata zjedli na niej zęby.
Jedna rzecz w zakupie działek nie dawała im jednak spokoju. A to za sprawą wątpliwości, jakie ciągle towarzyszyły wycenie wartości nieruchomości kupionych przez gminę. Nie tylko radni - kontestujący zakup działek za pięć milionów złotych –podnosili w kółko tę kwestię, lecz coraz więcej mieszkańców stawiało publicznie pytania. - Dlaczego były trzy operaty, z których każdy określał inną wartość rynkową działek? Dlaczego między pierwszym i ostatnim różnica wyniosła prawie milion złotych? Dlaczego Mleczko podczas pierwszych rokowań proponował sprzedającym więcej niż wartość rynkowa nieruchomości ustalona przez rzeczoznawcę majątkowego?
Mleczko nie miał złudzeń, że wcześniej, czy później będzie musiał zmierzyć się z tymi pytaniami. Miał świadomość, że tylko ostatni z operatów mógł stanowić dla niego swego rodzaju alibi. Alibi, że wynegocjował rzeczywiście rynkową cenę, że gmina nie przepłaciła. W dwóch pierwszych operatach cena rynkowa działek, ustalona przez rzeczoznawców majątkowych, była o wiele niższa. Tym samym, zgoda Mleczki na zapłacenie więcej niż wynikało z tych operatów, to duże ryzyko, że pierwsza lepsza kontrola zarzuci mu działanie na szkodę majątkową gminy. A to już nie są przelewki. Można wszystko stracić.
Mleczko postanowił, że w sobotni wieczór porozmawia o tym z najbardziej zaufanymi współpracownikami.
- Jest dobrze. Rada zgodziła się na zakup działek. Akt notarialny podpisany. Cena jest niższa niż wartość nieruchomości ustalona w trzecim operacie. Niby wszystko gra – przekonywał Mleczko sam siebie, choć wypowiadał te słowa w obecności Kręcickiego i Wrońskiego.
- To nad czym się głowisz? Sam widzisz, że nie ma się czego czepić! – rzekł stanowczym, choć przyjaznym tonem Wroński.
- Trzeba liczyć się ze wszystkim. Tylko patrzeć jak Kuźniak, Ziejewicz i Belter ściągną nam na łeb jakąś kontrolę w sprawie działek – odparł w pesymistycznym duchu Mleczko.
- Nie kracz! Bo wiesz… - rzucił Kręcicki, uśmiechając się wymownie.
- Tadziu. Nie pękaj. To do ciebie chłopie nie podobne – zauważył Wroński.
- Nie. To nie o to chodzi – powiedział Kręcicki, po czym dodał zwracając się do Mleczki. – Tadziu. Czego chcesz? Co wymyśliłeś? Przecież widzę, że masz coś w zanadrzu.
Mleczko wstał zrobił parę kroków po salonie, w których przyjął dzisiejszych gości, podszedł w stronę kominka sprawdzając, czy ogień zbytnio nie przygasł, następnie odwrócił się i nakreślił swój pomysł. Mówił zwięźle, syntetycznie uzasadniając przedstawiane propozycje. W pewnym momencie zamilkł, usiadł we wcześniej zajmowanym fotelu, pociągnął łyk kawy i skierował pytanie do swoich rozmówców. – I co wy na to, panowie?
- Nieźle. Hm… - zareagował z nieskrywaną rezerwą Kręcicki.
- Nieźle?! Świetny pomysł! Brawo burmistrz! - wypalił Wroński i wylewał kolejne pochwały pod adresem Mleczki.
– Po prostu majstersztyk! Żeby ubrać w zakup działek społeczny komitet budowy pomnika niepodległości? Genialne! Teraz dopiero wszystko jest jasne. Gmina kupując działki przy Warczewskiej spełniła tylko oczekiwania mieszkańców, którzy w setną rocznicę odzyskania niepodległości chcieli, aby w centrum Jelenic stanął pomnik. Nikt! Nikt nie będzie miał odwagi tego kwestionować. Jednym zagraniem zbijamy wszystkie argumenty i ucinamy jakąkolwiek krytykę.
- Nieprawdaż? To dopiero murowane alibi! Żadna kontrola nam wtedy nie straszna – skonstatował z dumą w głosie Mleczko, i po chwili dodał:
- No proszę, ale nasz przewodniczący rady ma jakieś obiekcje. Dowiemy się jakie?
- Słaby punkt twojego planu Tadku to Śleszyński. On nie podpisze pisma, w którym to niby komitet prosi gminę o lokalizację pomnika między Warczewską i Żołnierską. Nie pójdzie na to – oznajmił bez ceregieli Kręcicki.
- Jak to? Nie łapię konwencji – wtrącił Wroński.
- Nie łapiesz, bo to nie ty się z nim użerałeś w sprawie napisu na pomniku – odparł Kręcicki.
- O czym ty mówisz? – zapytał Wroński z zainteresowaniem.
- A o tym, że to ja musiałem kwestionować Niemcy jako zaborcę w propozycji napisu, co se Mireczek Śleszyński i cały ten jego społeczny komitet budowy pomnika wymyślili.
- Ale jak? Po co? – zdziwił się Wroński.
- No, dalej. Tadku, wytłumacz naszemu koledze dlaczego Niemcy zaborcami nie byli. A HAKATA nie powstała po to, aby germanizować, tylko wspierać polskie szkoły w Wielkopolsce. Bardzo cię proszę. Śmiało! – zażartował zaczepnie Kręcicki.
- Chodziło o to, żeby nie drażnić naszych przyjaciół z partnerskiej gminy w Niemczech. Co roku tak fajnie u nich spędzamy czas w serdecznej atmosferze, po co to psuć jakimiś resentymentami z odległej przeszłości. Przyjadą z rewizytą, pójdą pod pomnik, a tam Niemcy to zaborcy. Jak to będzie wyglądało. Sam rozumiesz chłopie? – skwitował Mleczko i upił z zadowoleniem kolejny łyk kawy.
koniec rozdziału 12
Napisz komentarz
Komentarze