Najpierw zgromadzonych, jak zwykle zresztą podczas takich okazji, powitał dyrektor muzeum Krzysztof Reczek, który objaśnił krótko, z jakiego rodzaju zbiorem mamy do czynienia, po czym przekazał mikrofon wiceburmistrzowi Mirosławowi Pułkowskiemu, którzy, jak wiedzą z pewnością bywalcy wydarzeń kulturalnych w Kozienicach, systematycznie reprezentuje władz miasta podczas tego typu spotkań. Tutaj podzielił się refleksją, że wygląda na to, że sale wystawowe kozienickiego CK-A zaczynają mieć w Muzeum poważną konkurencję, na co wskazuje bardzo duża frekwencja. Bo rzeczywiście: jeśli ktoś uznał, że ogromna liczba gości podczas ponownego otwarcia Muzeum, które miało miejsce pod koniec listopada, była sytuacją jednorazową, mógł teraz taki pogląd zrewidować.
Preludium
Po wiceburmistrzu głos zabrał sam bohater spotkania, który w zajmujący sposób zaczął opowiadać o kulisach wyprawy, począwszy od jej preludium w postaci pozyskiwania stosownych zasobów twardej waluty oraz perypetii z uzyskiwaniem paszportu, a nawet propozycji nie do odrzucenia, złożonej wyjeżdżającemu na zgniły Zachód młodzieńcowi przez wiadomy urząd. Ciekawostką był wymyślony przez autora wystawy sposób pozyskiwania środków na wyprawę do Afryki w Nowym Jorku, a mianowicie patent polegający na sprzedaży (na ulicach i w akademikach) cenionych wówczas w świecie polskich plakatów filmowych. Jak widać, planując w roku 1980 tego rodzaju wyprawę, trzeba było wykazać się przemyślnością i przedsiębiorczością na długo przed postawieniem nogi na Czarnym Lądzie.
Czy to już pożegnanie z Afryką?
Ciekawe pytanie zadał autorowi wystawy dyrektor Muzeum, podkreślając, że z uwagi na czas, jaki upłynął od wyprawy do momentu, gdy możemy oglądać jej plon pod dachem kozienickiego muzeum, wystawę zakwalifikować można jako historyczną, opowiadającą o Afryce takiej, jaka istniała wtedy – czy zatem ten świat, którego cząstkę udał się uchwycić na zdjęciach dawno już przeminął i…
- Czy to pana zdaniem jest już pożegnanie z Afryką? Tą, która utkwiła w naszych schematach myślowych, naszych wyobrażeniach o niej?
Na pytanie to pan Jacek odpowiedział bardzo obszernie, przychylając się do konkluzji, że
- Trzeba powiedzieć, że w przeważającej części ta Afryka już zniknęła.
co nie oznaczało bynajmniej, że nie przedstawił szeregu obszarów, tych mniej widocznych, niejako zepchniętych na drugi plan, w których przyroda i tradycje istnieją w formie nieznacznie lub mało zmienionej. Nowe, asfaltowe drogi w miejsce bezdroży, przez które przedzierał się 40 lat wcześniej śmiałek na rowerze, auta, telefony komórkowe - to nie wszystko. Afryka przeskakuje pewne etapy rozwoju, do ery Internetu wprost z komunikacji za pomocą rzadko rozmieszczonych radiostacji, ale jednocześnie serca jej kultur pozostają takie same – choć i tu autor dostrzega pewne, niekoniecznie pozytywne zmiany. Dawna Afryka, ta niby dzika i zacofana, była jednocześnie podróżnika przyjaźniejsza i bezpieczniejsza, do czego znacząco przyczynił się wzrastający islamski fanatyzm i grasujące w wielu obszarach militarne ugrupowania. Dla kontrastu – we wspomnieniach autora sprzed 40 lat właśnie ówczesne kraje muzułmańskie jawią się jako najbezpieczniejsze i najbardziej gościnne.
Na koniec części oficjalnej Jacek Herman-Iżycki został wydany w ręce zgromadzonych, którzy mieli do niego mnóstwo pytań, w dodatku bardzo wnikliwych. Pytano o inspiracje, szczegóły techniczne (jak pan dał radę to wszystko przewieźć na rowerze???) oraz wiele, wiele innych spraw. Żywo toczyły się też w całej sali rozmowy między gośćmi dotyczące poszczególnych eksponatów, w sali obok obywała się zaś prezentacja części materiałów w formie projekcji oraz saharyjski (i nie tylko) poczęstunek, złożony z daktyli, fistaszków, mandarynek oraz czegoś, co wyglądało jak małe pączki, ale pączkami nie było – i tu niestety musimy przyznać się do porażki, ponieważ francuskiej nazwy tego pochodzącego z Algierii specjału nasz reporter nie wychwycił :)
AlKo
Napisz komentarz
Komentarze