Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
wtorek, 26 listopada 2024 18:26
Przeczytaj!
Reklama jak rozmawiać ze sztuczną inteligencją

Zaczynam Życie od Nowa

- wywiad z Pauliną. cz.1/2
Zaczynam Życie od Nowa

Poniżej prezentujemy, podzielony z uwagi na objętość, tekst przybliżający wyzwania, z jakimi mogą borykać się mieszkańcy... powiedzmy, że miasta takiego jak Kozienice, gdy decydują się na szukanie szczęścia za granicą. Wywiad pochodzi z prowadzonego przez naszą czytelniczkę bloga Walk With Phorography, który w Internecie znajdziecie Państwo pod adresem https://walk-with-photography.blogspot.com. Ze swej strony zachęcamy do odwiedzin, a teraz oddajemy już głos dziewczynom.

 

Paulinę poznałam kilka lat temu przez Internet. Dokładnie nie pamiętam, ale około roku 2012, więc jak na internetową znajomość, to bardzo długo. Byłam świadkiem podejmowanych przez nią trudnych decyzji i motywów nią kierujących.

Wyjechała za granicę, by tam kontynuować naukę, a potem także życie. Niedawno oznajmiła mi, że wraca do Polski. Byłam bardzo zdziwiona, ale też cieszyłam się. Od razu pomyślałam o niej i o tym, co mi opowiadała. O swoich błędach, życiu i o tym, że żałuje wyboru, bo przecież Polska to jej dom i tam było jej najlepiej, mimo wszystko.

Zapraszam na wywiad, który być może da komuś do myślenia, zanim podejmie pochopną decyzję.

 

Walk With Photography: Opowiesz nam coś o sobie?

Paulina: Mam na imię Paulina i w tym roku stuknie mi 21 lat. Do 16 roku życia mieszkałam w małej gminie na południu Polski. Powiem tylko, że nazwa jej została nadana przez jednego z królów Polski, nie będę mówiła jakiego, bo się pomylę.

Aktualnie jestem w trakcie powrotu do niej. Pozostało mi tylko załatwić zameldowanie i uciekam z kraju fiordów.

W ostatnim czasie interesuję się bardzo wieloma rzeczami. Trochę tak jakbym się cofnęła do wieku 5-latka. Wszystko mnie interesuje. O wszystkim chcę się czegoś dowiedzieć. Pragnę chłonąć wiedzę jak gąbka. Ale gąbka ma swoje limity więc aktualnie skupiam się na oglądaniu różnych twórców na YouTube w celach rozrywkowych, jak i edukacyjnych, kocham czytać, próbuję tworzyć jakieś DIY i handmade, zaczynam naukę stylizacji paznokci, planuję zapisanie się na kurs, aby zdobyć uprawnienia SEP (nie wiem, czy będę w tym dobra, ale zawsze jakiś dodatkowy wpis na CV), chcę też zacząć ogarniać programowanie a także zasadzić pomidorki.

WWP: Wyjechałaś do Norwegii. Jak się tam czułaś?

P: Przez pierwsze dwa lata nie zwracałam większej uwagi na otoczenie, w jakim żyję. Byłam zakochana w obczyźnie i nie chciałam wracać do Polski. Później jednak małymi krokami zaczęła do mnie przychodzić świadomość, jaki błąd popełniłam, opuszczając dom.

Pierwszą rzeczą był zakaz posiadania zwierząt w umowie na mieszkanie. Ja, od dziecka dosłownie cały czas z kotami. Jak tylko jakiś zdechł bądź umarł w innych niewyjaśnionych okolicznościach, od razu było szukanie czy ktoś nie ma do oddania małej puszystej kruszynki. Mieszkał sobie ze mną, jak chciał na pole, stał kulturalnie przy drzwiach, jak chciał do środka, czekał na oknie. Szkolone hehe. Posiadanie kota było dla mnie chlebem powszednim, że tak to ujmę. W dodatku zawsze byłam trochę typem samotnika i w sumie nie odczuwałam potrzeby spotykania się z ludźmi. Dopiero z perspektywy czasu widzę, że nie przeszkadzało mi to właśnie, dlatego że miałam kota. Był moim idealnym kompanem, a nagle go zabrakło.

Drugą rzeczą, która mnie dotknęła, był teren. W Polsce kochałam jeździć na rowerze. Miałam swoją stałą trasę i dosłownie codziennie, nawet w deszczu przemierzałam ją rowerem. Tutaj? Po górach. To nie tak, że kondycja słaba. Nie, że leń. Po prostu nie ma już tej przyjemności w jeżdżeniu tylko walka o podjazd na każdy szczyt górki. Bez sensu. Jak już mówię o terenie, wspomnę, że jedyne co było do naszej dyspozycji to mieszkanie i miejsce parkingowe. Brak możliwości posadzenia sobie czegokolwiek. Nie, żebym była jakimś miłośnikiem zieleni i ogrodnictwa, ale planowałam kiedyś stworzenie małego ogródka koło domu. A na asfalcie nic nie wyrośnie.

W związku z tym, że blog ten jest o fotografii, o tym również nie może zabraknąć. Też kiedyś szłam w tę stronę. Po 8 latach mogę spokojnie pochwalić się, że nie zaszłam nigdzie. Albo na pewno nie daleko od punktu wyjścia. Moją muzą w fotografii było słońce i zieleń mnie otaczająca. Jeszcze taki plus, że w odległości kilku kilometrów od mojego stałego miejsca fotografowania żadnej zabudowy, co umożliwiało mi chwytanie idealnych zachodów słońca. Kochałam, dosłownie kochałam i nadal kocham zachody słońca. Jest to idealny moment przyglądania się tej cudownej gwieździe. W dzień pali po oczach, ale wieczorem ma cudowny odcień, a jak do tego dojdą chmury to, aż brak mi słów. Nie ma piękniejszej rzeczy od zachodów słońca. W dodatku słyszałam, że podobno, obserwowanie zachodu słońca redukuję w jakimś stopniu poziom stresu. Mówię o tym, bo w ciągu 4,5 roku udało mi się nie tylko uchwycić, ale i oglądać tutaj (w Norwegii) może 2-3 ładne zachody. Mieszkając dosłownie pod górą, nie miałam ani możliwości oglądania zachodu z okna, ani teren w tym nie pomagał. Mogłam oczywiście się wybrać rowerem i czekać w pewnym miejscu na zachód, ale on często był koło godziny 23, a moje fotografowanie słońca polegało na impulsywnym chwytaniu aparatu i cykaniu fotki. Musiałam to robić w miarę szybko, bo 5 minut i ułożenie chmur może być inne, albo drzewa nie w tym miejscu, w którym by mi odpowiadały.

Edukacja. Edukacja. Edukacja. Tego się obawiałam najbardziej. Wszystko, co wyniosłam ze szkoły, było po polsku. Obawiałam się jak to będzie, bo przecież skąd mam umieć po norwesku – ruch, w którym przyspieszenie jest stałe, a szybkość rośnie proporcjonalnie w czasie, nazywamy ruchem jednostajnie przyspieszonym. Mówiłam o tym ojcu, ale on: a nie martw się, będzie dobrze. Nie muszę chyba wspominać, że on tam był tylko imigrantem zarobkowym – zarobić – Polska – zarobić – Polska, więc o systemie edukacyjnym wiedział niewiele. Rok uczyłam się języka, rok chodziłam do szkoły z imigrantami. Pierwszy rok był fajny, nauka języka. Drugi rok był beznadziejny. Codziennie bolała mnie głowa od smrodu w tej szkole. Tak, śmierdziało tam niemytymi ludźmi, potem, przyprawami i nie chcę wiedzieć czym jeszcze. Najgorszy rok ever. Mimo że było śmiesznie, bo wygłupiałam się cały czas z dwiema innymi Polkami, mając wyjebane na wszystko, to i tak było beznadziejnie. A, że byłam tak dla zabawy, i nie wiedziałam, czego chcę się uczyć, na naukę miałam wyjebane. Poziom nauczania – 4 klasa podstawówki? W szkole ponadgimnazjalnej, bo liceum tego nie nazwiesz, chyba że zawodówka, było lepiej, ale wciąż beznadziejnie. Przez pierwsze 2 miesiące jakiś czarnoskóry cały czas przeszkadzał, więc w końcu kogoś poniosło, wydarł się na niego i poszedł co dyrektora szkoły, co spowodowało wywaleniem go ze szkoły. To byłam ja.

Była to już szkoła z Norwegami. Myślałam, że będzie lepiej, poznam nowych znajomych. Było okropnie. Miałam blokadę językową i przez 2 lata nauki z dorosłymi nie potrafiłam ani trochę dogadać się z rówieśnikami – w dodatku wszyscy byli 2 lata młodsi ode mnie…

Patrząc teraz, dwa lata nauki były kompletnie o tym samym – pewnie dlatego następny już rocznik miał zrobione to dwie klasy w ciągu jednego roku, a nie jak ja – dwa lata szkolne na dwie klasy… Masakra. Nauczyłam się kilku rzeczy, ale do niczego mi się teraz nie przydadzą. No może trochę o pierwszej pomocy, BHP itp. Reszta ani trochę. W dodatku, przez dwa lata szkolne miałam co tydzień praktyki w firmie. Wybrałam oczywiście i w pierwszej, i w drugiej klasie sklep spożywczy, bo z moim językiem na nic więcej nie było mnie stać. O ile w pierwszym sklepie było super, za każdym razem jak było coś ciężkiego, to mówili – nie podnoś, jesteś za drobna na to (kiedy o tym wspominałam, o tym, jakich pomocnych ludzi tam miałam, siostra i ojciec wyzywali mnie od nierobów, od takich co tylko by chcieli, żeby było lekko i ktoś coś za nich robił, rodzina hehe, dzięki co nie?). Generalnie pomagali we wszystkim. I starali się, żeby praca, którą wykonuję była ucząca i lekka. Po dwóch miesiącach takiego cotygodniowego 6-godzinnego dnia pracy dostałam tam zatrudnienie na telefon, pracowałam ponad dwa lata, i miesiąc temu, z bólem serca, się zwolniłam. Będę zawsze bardzo miło i ciepło wspominać to miejsce pracy. W dodatku na pożegnanie mnie wtulili i powiedzieli – gdybyś myślała nad powrotem do Norwegii, to bardzo serdecznie zapraszamy. Teraz druga klasa i inny sklep. Mniejszy. Krótko i na temat – rozj*****m sobie tam ramiona przez dźwiganie zbyt dużej ilości rzeczy i psychikę przez jednego faceta, z którym pracowałam. Ale było, minęło.

Chcę żyć dla kogoś, a nie tylko za coś

- wywiad z Pauliną. Cz.2

P: Po drugiej klasie, zamiast iść na dwuletni staż, który przygotowałby mnie do zdania egzaminu i dostania zawodu (sprzedawca – normalnie zawód marzeń), głupia ja (za radą siostry) wybrałam jeszcze raz drugą klasę na linii transport i logistyka. Już od wakacji wiedziałam, że źle zrobiłam i chciałam wrócić do Polski. Pierwszy miesiąc był ok. Do nikogo się nie odzywałam, bo blokada językowa, socjalna i w ogóle wszystko. Depresja. Załamanie nerwowe. You name it. Idąc na tę linię, nadal nie wiedziałam, kim chcę zostać. Miałam do wyboru kierowca zawodowy albo logistyka. Kierowcą zawodowym nie mogę być, bo jestem ślepa (i w sumie Bogu dziękuję, za to, że jestem ślepa, bo po tym, jak byłam kilka razy w robocie z siostrą i widziałam, co robi, mówię serdeczne DZIĘKUJĘ. Nie bez powodu jest to zawód typowo męski) albo logistyka. No to dobra. Wybieram logistykę. Zaraz po tygodniu promowania szkoły miałam 3 tygodnie praktyk w Ikea. Magazyn. Nawet nie wiem, czy byłam tam całe dwa tygodnie. Na pewno dwa dni odpadły mi na naukę jazdy i egzamin na prawo jazdy, który dzięki Bogu zdałam. Wtedy dowiedziałam się, co to jest logistyka. Babka, z którą pracowałam, już pierwszego dnia mi powiedziała, przygotuj się na roz*****e ramiona, kręgosłup i w ogóle wszystko cię będzie bolec. No i ramiona znowu zaczęły dawać się we znaki. Voltarem i Ketonal poszły w ruch, kilka nieprzespanych nocy. Aż w końcu NIE. W piątek był ostatni dzień praktyk. 9 listopada. 12 listopada poszłam do szkoły. Do klasy nie dotarłam. Prosto do gabinetu tzw. doradcy szkolnego i wypisałam się ze szkoły.

Przez ponad tydzień siedziałam w domu. 20 listopada pojechałam do Polski. W Norwegii ponownie zawitałam dopiero 3 lutego. Sporo czasu.

Plecy i ramiona zaczęły dawać się we znaki. Nie mogłam ani siedzieć, ani leżeć. Jedyne co nie sprawiało bólu to stanie i chodzenie. Poszłam do lekarza. Dostałam skierowanie na zabiegi. Staram się zacząć dbać o siebie. Zdrowie psychiczne, choć nadal w złym stanie to i tak o wiele lepsze. Jestem w trakcie załatwiania ostatniej papierkowej roboty dotyczącej przeprowadzki, rzeczy już zwiezione i tak oto zaczynam życie od nowa, 4,5 roku za późno. Jednak mam ogromne chęci, wiele planów na dokształcenie się i znalezienie pracy. Bo to tylko moje życie. Moje wybory. Moje zwycięstwa. I moje porażki. Chcę żyć dla kogoś, a nie tylko za coś. W Polsce już mam dla kogo żyć. W Norwegii bym tylko trzepała hajs, nie mając szansy na poznanie kogoś przez moją zepsutą psychikę.

WWP: Jak na młodą osobę podjęłaś bardzo wiele ciężkich życiowych decyzji: wyjazd, język, nowa szkoła, reemigracja... Jak czułaś się z myślą, że wracasz do Polski, za którą się stęskniłaś? Do swojej małej miejscowości, wiejskiego krajobrazu, znajomych, wytchnienia?

P: Biorąc pod uwagę tylko te rzeczy, które wymieniłaś, czuję się wyśmienicie. Będę w końcu mogła wrócić do jazdy na rowerze (choć wiem, że długo mi to zajmie, bo się trochę rozleniwiłam), zacznę jeść normalne jedzenie, bo tego norweskiego nawet pies by nie ruszył. Postaram się też wrócić do fotografowania. Mam dużo różnych pomysłów, inspiracji, ambicji i w ogóle wszystkiego. W sumie nie wracam tylko do mojej wioski, ale też do miasta obok, bo mam tam moje kochanie i pewnie dużo czasu tam spędzę. W dodatku będę tam szukać pracy.

À propos pracy, to jest właśnie ta druga strona medalu, której się bardzo obawiam. Wiadomo, jak wyjeżdżałam, mając te świeżo skończone 16 lat, wszystko było inaczej. Tylko szkoła i jakieś tam inne zajęcia w domu. A teraz muszę pozałatwiać wielu lekarzy, uprawnienia, szkolenia, papiery związane z przeprowadzką, ubezpieczenie, konto w banku. Teraz wracam już jako dorosła osoba, muszę zacząć zajmować się rzeczami dla dorosłych, patrzeć na świat jako dorosła osoba.

Dodam jeszcze, że nigdy w Polsce nie pracowałam, nie wiem, jakie są zarobki, nie wiem, jakie są warunki pracy, wiem tylko, że każdy na wszystko narzeka, przez co bardzo, wręcz panicznie, obawiam się, jak to będzie. Na pewno planuję sobie wszystko powoli pozałatwiać, a później powoli wychodzić na swoje. Bardzo się tego boję i bardzo mam nadzieję, że coś mi z tego wyjdzie.

Podsumowując – jak czuję się z myślą powrotu do mojej kochanej Ojczyzny – jestem równocześnie bardzo podekscytowana, jak i przerażona. Mam nadzieję, że wszystko powoli się ułoży.

ciąg dalszy nastąpi


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Oczytany 11.11.2019 23:53
No còż frustracja prowadzi do nerwicy,depresji. Gdy jest już to kochanie,to nie ma co narzekać,tu czy tam...

Ostatnie komentarze
Autor komentarza: Zdzisław S.Treść komentarza: Czy możecie wydrukować dokładną recepturę okowity z buraków. Jestem zainteresowany starymi smakami , chciałbym odtworzyć taką wódkę . Mogła by być atrakcją Kozienic jako np. Rychtterówka . Pozdrowienia dla pana Marka i całej Redakcji .Czekam na przepis w następnym numerze .Data dodania komentarza: 15.05.2024, 12:58Źródło komentarza: OKO 9/515Autor komentarza: EmerytkaTreść komentarza: Radni Pionek słusznie obniżyli burmistrzowi Kowalczykowi wynagrodzenie ponieważ niszczyl miasto i dalej to robi. Wystarczy przejechać się po mieście i zobaczyc- dziurawe ulice, miasto brudne, alejka przy ul.JPII w parku trzy lata i beznadziejna i na Błoniach dwa lata i już dziury, wydawał pieniądze podatników na rzeczy zbędne a ważne sprawy ominął, nadzatrudnienie w urzędzie miasta, umarzał podatki koleżkom a od mieszkancow chciał jak najwiekszych podwyżek. Po prostu zniszczył nas mieszkańców i już dawno należało mu obniżyć wynagrodzenie a nie dopiero teraz. Gdyby miał odrobinę honoru to sam powinien odejść. Ale takie osoby nie mają go za grosz tylko dalej są pasożytami. BRAWO RADNI!!!!!!Data dodania komentarza: 9.02.2024, 01:43Źródło komentarza: OKO 3/509Autor komentarza: E leTreść komentarza: Bedzie mi milo wrocic do tego miejsca. Fajna atmosfera i sympatyczni ludzie. Vi aspettiamo domani alle 18. Non mancate! Up the Golden HandData dodania komentarza: 10.11.2023, 11:27Źródło komentarza: GOLDEN HAND: CHCIAŁEM, ŻEBY BYŁY REFRENYAutor komentarza: WojtekTreść komentarza: Przeczytałem, Bardzo ciekawa polecam. Ewelino GratulacjeData dodania komentarza: 9.11.2023, 20:41Źródło komentarza: „To są również moje rodzinne strony” – wywiad z Eweliną MatuszkiewiczAutor komentarza: MfooyarekTreść komentarza: Cudów nie ma. Zaklinanie rzeczywistości niczego nie daje - otóż się nie udaje.Data dodania komentarza: 13.09.2023, 14:50Źródło komentarza: SP ZZOZ KOZIENICE: JAKIM CUDEM TO SIĘ UDAJE?Autor komentarza: słuchaczTreść komentarza: słuchałem, szkoda ze nie ma radiaData dodania komentarza: 25.08.2023, 20:48Źródło komentarza: Jedna rzecz jest stała...
Reklama
Reklama