Rozdział 10
Spadek
Żona i córki Pyćki przyjechały do jelenickiego szpitala, jak tylko dowiedziały się o wypadku. Pyćko pozostawał na oddziale intensywnej opieki. Jego stan był stabilny, choć nie odzyskiwał przytomności. Z uwagi na urazy głowy i obrzęk mózgu, lekarze postanowili utrzymywać Pyćkę w śpiączce farmakologicznej.
- Jak długo to potrwa? Kiedy mąż odzyska przytomność? – spytała roztrzęsiona Anna Pyćko.
- Pani mąż miał sporo szczęścia. Z tego, co mówili policjanci, z takich opresji wychodzi jeden na stu kierowców…
- Tak, wiem. Rozmawiałam z policją – wtrąciła Anna. - Jak to się mogło stać? – dodała prawie szeptem, nie oczekując w tym momencie od nikogo odpowiedzi. – Przecież on tak ostrożnie prowadzi samochód – pomyślała, wpatrując się w nieruchomą twarz męża. Łzy nadchodziły jej do oczu.
- Proszę pani. Proszę pani – powtórzył lekarz prowadzący.
- Taak?... Tak słucham – ocknęła się Anna, czując jak w oczach stają jej łzy i opadają na policzki.
- Stan męża jest bardzo poważny, ale rokowania wydają się pomyślne. W śpiączce utrzymamy go jeszcze trzy, może cztery dni. To będą decydujące chwile. Potem wybudzenie i ostateczna diagnoza. Wtedy też zdecydujemy, czy będzie potrzebna operacja.
- Operacja?! – spytała rozpaczliwie Anna.
- Tak – odparł spokojnie lekarz, po czym powiedział:
- Niepokojące jest stłuczenie płata skroniowego mózgu. Efektem jest spory obrzęk, co za tym idzie nie można wykluczyć interwencji chirurgicznej. Ale na tym etapie za wcześnie na takie decyzje. To wszystko, co na ten moment mogę powiedzieć. Proszę być dobrej myśli - wyjaśnił lekarz i zostawił rodzinę z pacjentem.
Po kilku minutach na salę zajrzała pielęgniarka.
- Lekarz prosił, aby panie skończyły już wizytę. Pacjent musi mieć spokój. Panie rozumieją, to oddział intensywnej opieki.
- Tak, rozumiemy – Anna pokiwała głową i razem z córkami wyszły na korytarz. Znowu zaczęła płakać. W głowie miała istny mętlik. Przygniatał ją ciężar tego, co się stało. W obliczu tragedii miała jednak nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. – Paweł musi żyć, musi żyć… - powtarzała w myślach.
* * *
Nabożeństwo żałobne w intencji Pawła Pyćki zaczęło się o czternastej w środę w jego parafialnym kościele. Czterdzieści minut później Anna Pyćko w otoczeniu córek, młodszej Jolanty i starszej Beaty, szła tuż za trumną męża, ułożoną na karawanie. Jej i córkom ledwo udawało się panować nad emocjami. Oprócz żony i córek zmarłemu, w ostatniej jego drodze, towarzyszyło kilkadziesiąt osób; bliżsi i dalsi krewni, przyjaciele, znajomi oraz mieszkańcy Jelenic. Ceremoniał pogrzebowy na cmentarzu, który znajdował się tuż obok kościoła, był wzruszający. Nie było przemówień zgodnie z wolą rodziny. Ksiądz zakończył całość uroczystości kondolencjami dla najbliższych zmarłego i podziękowaniami dla wszystkich uczestników pogrzebu. Zgromadzeni żałobnicy zaczęli wolno rozchodzić się, przedtem składając wieńce i wiązanki kwiatów wokół grobu. Niektórzy podchodzili do wdowy i córek zmarłego, niosąc im słowa pocieszenia.
Już za bramą cmentarza wśród wracających z pogrzebu dało się słyszeć głosy odnoszące się do okoliczności wypadku i jego następstw. Nie brakowało też ostrych słów pod adresem kierowcy pojazdu, który wedle najlepszej wiedzy rozmówców był powodem całego nieszczęścia. – Z oficjalnego komunikatu policji wynika, że Pyćko zjechał z drogi i uderzył w drzewo z powodu nadjeżdżającego z przeciwka samochodu. Ktoś inny zauważył: - Tak, też o tym słyszałem. Nie było drogi hamowania. Pyćko wykonał manewr, aby uniknąć zderzenia. - Wypadł z jezdni i rozbił auto o przydrożne drzewo – dodał kolejny rozmówca. – Czy wiadomo coś więcej? Czy ustalono kierowcę tego drugiego samochodu? – padały pytania, na które żaden z uczestników rozmowy nie znał odpowiedzi. Snuto tylko domysły, że nawet jeśli policji udało się namierzyć kierowcę, który zajechał drogę Pyćce, to trudno będzie udowodnić mu winę. Bez naocznych świadków to wręcz niemożliwe – podsumowano rozmowę.
* * *
Dwa dni po pogrzebie Pyćki Mleczko zwołał na godzinę dwudziestą trzydzieści zebranie w strefie VIP restauracji Mersalino. Uczestniczyli w nim Kręcicki, Wroński, Oligowski i Ziemek. Najbardziej zaufane osoby jelenickiego burmistrza, a zarazem wypróbowani ludzie. Sprawdzeni w różnych sytuacjach, w których trzeba było podejmować ryzyko. Kiedy Mleczko zjawił się w umówionym miejscu w towarzystwie mecenasa Kilińskiego wszyscy już czekali, popijając kawę i prowadząc ożywione rozmowy. Tematem numer jeden była tragiczna śmierć ich kolegi i wspólnika w interesach – Pawła Pyćki. Przybycie Mleczki zakończyło rozmowy. Burmistrz przywitał się z zebranymi i przeszedł od razu do sedna sprawy. Przedstawił powód spotkania, a potem poprosił mecenasa Kilińskiego o zreferowanie szczegółów sprawy. Pozostali słuchali z uwagą. Potem przyszedł czas na dyskusję. Pierwszy zabrał głos Kręcicki.
- To jaki jest na dzień dzisiejszy stan prawny nieruchomości, które w centrum miasta kupił Pyćko. One już są własnością spadkobierczyń?
- Formalnie jeszcze nie – odparł Kiliński i ciągnął dalej:
- Nabycie spadku musi stwierdzić sąd w drodze postanowienia. Dopiero wtedy żona i córki staną się właścicielkami. W tym celu powinny jak najszybciej złożyć wniosek w sądzie.
- Czyli jeszcze tego nie zrobiły? – rzucił pytająco Wroński.
- Tak. Nie złożyły wniosku. O tym właśnie należy z nimi porozmawiać. Jednocześnie trzeba im uświadomić, że ich spadkodawca kupił nieruchomości w centrum Jelenic, aby następnie odsprzedać je gminie.
- Czy tu nie ma żadnego ryzyka? – spytał Oligowski.
- O jakim ryzyku mówisz? - wtrącił się Mleczko.
- O takim, że żona i córki Pawła będą miały wiedzę o umowie. Umowie, której oficjalnie nigdy nie było. Ot, co.
- Nie ma takiego ryzyka! – odparł stanowczo Mleczko i dodał:
- Paweł składał już w 2013 roku wnioski do gminy w sprawie tego terenu. Przecież wiesz jakie na początku były plany. Gmina przeznaczyła ten teren pod mieszkania i wszelkiej maści usługi, w tym hotelarskie. Paweł miał kupić działki, a prywatny inwestor budować obiekt. Tę część terenu, która by została, miała nabyć gmina w drodze zmiany z właścicielem, czyli formalnie Pawłem. Następnie gmina miała pobudować parkingi na swoim już gruncie i mielibyśmy centrum miasta jak z marzeń. Na końcu inwestor sprzedałby mieszkania, wynajął lokale i otworzył hotel. Interes by się kręcił. Wszyscy byśmy zarabiali.
- Mogło być tak pięknie. Jak w raju, naszym raju – zauważył sentymentalnie Kręcicki.
- I jeszcze będzie! – podkreślił Mleczko. – Ale w nieco innej aranżacji. Teraz gmina stawia na rekreację i chce nabyć cały ten teren, aby urządzić go zgodnie z nowym przeznaczeniem. Chyba ma do tego prawo? – Mleczko spojrzał po zebranych, uśmiechając się przy tym wymownie.
- Aha, skoro teren ma być rekreacyjny, to gmina musi kupić działki, żeby była rekreacja. I dla nikogo - ani spadkobierczyń Pawła, ani innych - nie może wydawać się to podejrzane. Proste i genialne! – skomplementował burmistrza Ziemek.
- Jeszcze jakieś wątpliwości? – zapytał retorycznie Mleczko.
- Żadnych! – odparli chóralnie wszyscy.
- Oczywiście, podejrzewać i oskarżać o wszystko, co najgorsze, będą nas radni Kuźniak, Belter i cała reszta nawiedzonych oszołomów. Ale z tym to akurat sobie poradzimy. Zakup działek przepchniemy przez radę gminy na sesji nadzwyczajnej, czyli bez kamer. Mieszkańcy nie obejrzą transmisji z obrad i nie będą mogli wyrobić sobie własnego zdania. A w naszych mediach pokażemy to z odpowiedniej, właściwej perspektywy. I po krzyku – skwitował Kręcicki.
* * *
Na parking pod Asterię, niewielki zajazd położony przy trasie Jelenice – Radomsko, zajechał ciemnoniebieski samochód marki opel. Wysiadł z niego redaktor Tymkowski i udał się w kierunku wejścia do lokalu. W środku panował półmrok, ale Tymkowski od razu zauważył Beltera, siedzącego w głębi sali za stolikiem przy oknie na prawo od drzwi. Natychmiast skierował się w jego kierunku. Mężczyźnie przywitali się, podając sobie prawe dłonie. Zaczęli rozmowę.
Najpierw Tymkowski zrelacjonował swoje ustalenia odnośnie kroków, jakie zamierza wykonać prokuratura w związku ze śmiercią Pyćki. – Będzie, rzecz jasna, umorzenie postępowania. Nie ma sprawcy, nie ma sprawy. – Nie często się zdarza, że podejrzany umiera jeszcze przed ogłoszeniem mu zarzutów, a już po wydaniu postanowienia przeciwko niemu – podkreślił Tymkowski. – W prokuraturze zastanawiają się, czy umorzyć śledztwo w sprawie, czy przeciwko osobie? – dodał jako ciekawostkę. Potem Tymkowski przeszedł do informacji, które udało mu się zebrać na temat sporów sądowych, jakie toczyli z Pyćko poprzedni właściciele nieruchomości. Operował przykładem Jadwigi Spiskiej, której Pyćko w zamian za działkę w centrum miasta obiecał mieszkanie i gotówkę, pokrywającą różnicę w wartości obu nieruchomości. Już po zawarciu aktu notarialnego okazało się, że Pyćko nie ma tytułu prawnego do tego mieszkania. Jadwiga Spiska została „na lodzie”, nie mogąc ani do lokalu się wprowadzić, ani go sprzedać. Zostało tylko powództwo i czekanie latami na wyrok sądu.
- To nie możliwe – oponował Belter. – Przecież u notariusza Pyćko powinien legitymować się aktem własności mieszkania!
- A jednak. Też nie mogłem w to uwierzyć, lecz Pyćko zobowiązał się tylko, że nabędzie to mieszkanie i przekaże Jadwidze Spiskiej w umówionym terminie. Podajże dysponował na tę okoliczność umową przedwstępną zakupu mieszkania.
- I ona na to przystała? – dopytywał Belter.
- Podobno Pyćko tak ją omotał, że bardziej ufała jemu, niż rodzonej córce. Tak wynika z tego, co ta ostania mówiła w rozmowie ze mną.
Belter słuchał opowieści Tymkowskiego z mieszaniną niedowierzania i oburzenia. Następnie sam długo mówił o reakcjach w Jelenicach, jakie wywołała wieść o tragicznej śmierci Pyćki. O tym, że, momentalnie, jak to w życiu, pojawiło się mnóstwo plotek o zakulisowej roli Pyćki w lokalnej polityce. O tym, jakie lukratywne interesy robił z gminą dzięki układom z decydentami w jelenickim samorządzie. Wreszcie również o tym, że nie zawsze grał „fair” jako przedsiębiorca. - I wiele jeszcze innych tzw. sensacyjek, towarzyszących działalności Pyćki, rozpalało w ostatnim czasie wyobraźnię mieszkańców Jelenic – spuentował Belter.
Na koniec spotkania Tymkowski i Belter zastanawiali się nad zbiegiem nieszczęśliwych wypadków, a raczej wypadku, który pokrzyżował plany prokuratury.
- W tej sytuacji sprawa nabywania przez Pyćkę działek w centrum Jelenic idzie do kosza. Nie ma podejrzanego, nie będzie jego wyjaśnień. Ślad się urywa i „po herbacie” – zauważył Belter.
- Liczyłeś na to, że Pyćko w wyjaśnieniach coś powie; że mu na to pozwolą? Szaleju żeś się najadł, czy co? – rzucił ironicznie Tymkowski.
- Chyba masz rację. Szaleju bym się chętnie najadł, jak patrzę na to wszystko, co się w naszym lokalnym samorządzie dzieje. Gdzie się nie obejrzysz, tam „trup z szafy wypada”. Ostatnio na przykład dowiedziałem się, jak to mecenas Kiliński chodził do jednego mieszkańca - niby to w imieniu jelenickich władz - i namawiał go do wycofania petycji, którą ten złożył do rady gminy i burmistrza. Mieszkaniec się postawił i nie wycofał.
- I co? – zaciekawił się Tymkowski.
- I nic! Mimo to, że petycję złożono trzy miesiące temu nikt z radnych na oczy jej do dzisiaj nie widział. Rozumiesz, petycja adresowana do rady gminy, a oni po dawnemu chowają ją do szafy i jadą starą melodią z piosenki Kultu. - „Tak panie Waldku pan się nie boi, dwie trzecie Sejmu za panem stoi”.
- W tym wypadku to raczej „panie Tadku pan się nie boi, przewodniczący Kręcicki i dwie trzecie rady za panem stoi” – sparafrazował Tymkowski, posłał oko do Beltera i zwrócił się do niego:
- Dobra, żebyś ducha nie gasił, to coś ci powiem. Ale to musisz zachować tylko dla siebie. Stoi?
- Przecież wiesz, że „tak”.
- Wiem od Konrada, tego z którym gadałeś w kinie w Radomsku, że Pyćko dzień lub dwa dni przed wypadkiem rozmawiał z kimś z CBŚiu.
- To pewna informacja? – spytał Belter.
- Pewna.
- Ale jaki charakter miała ta rozmowa? Może to było po prostu przesłuchanie w ramach śledztwa – zasugerował Belter.
- Żadne przesłuchanie – odparł Tymkowski i dodał:
- Przecież w śledztwie nie zdążono Pyćce ogłosić zarzutów. To jakie przesłuchanie? Konrad twierdzi, że była to inicjatywa CBŚiu. Na mój nos, to chcieli się z Pyćko dogadać.
- Czyżby na ostro dobierali się w końcu do jelenickiego układu? – zdziwił się Belter.
- Na to wygląda. Tylko jednego nie rozumiem.
- Czego?
- Że Pyćko zgodził się na taką rozmowę. Tak jakby nie miał nic do stracenia. Trudno w to uwierzyć.
- Chodzi ci o to, że nie przyszło mu do głowy, iż może narazić się na niebezpieczeństwo, rozmawiając z glinami? – rzekł przenikliwie Belter.
- No właśnie – przytaknął Tymkowski. – Jakby stracił instynkt samozachowawczy.
- Myślę, że zdawał sobie z tego doskonale sprawy. Założę się również, że radził się swego mecenasa w tej sprawie – oznajmił Belter.
- Kilińskiego?
- Tak. To on był pełnomocnikiem Pyćki w śledztwie w sprawie skupowania działek w Jelenicach.
- Zaraz. Ale jeśli tak było, to ten poleciał od razu do Mleczki i spółki, i o wszystkim im opowiedział.
- Zapewne – potwierdził Belter.
- Ty… Hm. Nie sugerujesz chyba, że ten wypadek, w wyniku którego Pyćko zmarł, nie był dziełem nieszczęśliwego zrządzenia losu, tylko czyjeś interwencji? – zareagował zaskoczony Tymkowski.
- Do głowy by mi to nie przyszło. Nawet w polityce są jakieś granice kurestwa i złodziejstwa. Przynajmniej tak mi się wydaje. Po prostu cwaniakom udało się i nie będą musieli wykładać kasy płacąc za milczenie Pyćki. Jeśli to prawda z tym CBŚiem.
Napisz komentarz
Komentarze