O okolicznościach tragedii, jaka dotknęła rodzinę w domu ( dziadkowie wychowujący trójkę swoich wnuczków), rozmawialiśmy z panią Teresą, ich babcią i małżonką poszkodowanego podczas akcji ratunkowej pana Krzysztofa. Wydobywanie bolesnych szczegółów nie było naszym celem, zjawiliśmy się na miejscu by przygotować materiał zdjęciowy do apelu, skończyło się jednak na dłuższej rozmowie. Jej fragmenty zdecydowaliśmy się przytoczyć, ponieważ dobrze chyba oddają specyfikę dezorientacji w sytuacji, gdy w bezpieczeństwo rodzinnego domu wtargnie nagle żywioł.
Mąż i jedno dziecko położyli się już spać. Ja siedziałam jeszcze z wnuczką, zrobiłam sobie kolację i naszykowałam proszki, żeby wziąć przed snem, ale nagle poczułam straszny swąd, naprawdę wstrętny. Myślałam, że to może z garażu coś zalatuje, albo mąż rozpalił w piecu, ale w tym dniu w ogóle nie paliliśmy, a ja poczułam, że jednak z góry ten dym napływa. Poleciałam tam, byłam na ostatnich schodkach, na górę już nie dotarłam - a tam była Wanda, siostra męża, która akurat spała u nas, krzyczałam więc “Wandziu, Wandziu, co się stało???” - a ona odkrzyknęła, że nie wie, bo coś pękło, strzeliło i kupa dymu się uniosła. Ja na to “Uciekaj, uciekaj stamtąd jak najszybciej, bo przecież zaczadziejesz!”...
Ale ona wcale nie wychodziła. Krzyknęłam na dzieci, wnuczek zawołał męża i pyta “Co się stało, babcia?”, a ja nie wiedziałam, mąż doleciał, krzyknął “Boże ile tu dymu, otwórzcie okna!”, myśmy otworzyli okna wszędzie, żeby nie zaczadzieć, i dopiero zobaczyliśmy, co się dookoła dzieje. Zaczęliśmy lać wodę, mąż krzyczał “Dajcie węże”, sąsiadka przybiegła, pyta czy dzwoniliśmy na straż. Nam to nawet nie przyszło jeszcze do głowy, więc to ona zadzwoniła raz, potem drugi, wkrótce przyjechali… Wanda w międzyczasie uciekła na balkon na piętrze. Mąż cały czas gasił, ratował, nie chciał przestać, sąsiadka krzyczała, żeby schodził, a on tylko krzyczał “Dajcie mi koce mokre, to mój dom!” i podawaliśmy mu te koce, ale w końcu też musiał zejść, przez cały czas krzyczał do Wandy, żeby wyszła, żeby schodziła tamtędy, gdzie jeszcze nie było ognia, ale ona zamiast do nas, wyszła na ten balkon, bo z dworu też słyszała głosy - musiała wrócić przez ogień, wtedy ją poparzyło.
Gdy była na balkonie na piętrze, mąż wszedł na barierkę na dole i powiedział, że ją zsadzi, ściągnie ją z tego balkonu na parter, ale ona nie chciała, opierała się, dopiero strażacy przyjechali i zdjęli ją stamtąd. Potem straciła przytomność. Była już wtedy karetka, wzięli ją, reanimowali. Ja nie wiedziałam co się dzieje, byłam na dworze, nie wiedziałam sama co robić. Wzięłam z domu laptopa, wyniosłam do samochodu, torebkę... sąsiadka pytała “Co Pani ratować?” , a ja sama nie wiedziałam, o tych najważniejszych rzeczach tylko pamiętałam - dokumenty, proszki - to wynieśli mi strażacy. Potem już gasili, nie pozwolili nam wchodzić w ogóle.
Mąż też stał na dworze, poparzony strasznie, głowę i ręce miał poparzone. Potem się okazało, że i stopy, bo boso gasił. Mimo to mówił, że się dobrze czuje, nie chciał iść do karetki, ale straszne miał rany, najpierw strażacy go opatrzyli, potem ratownicy, dali coś zimnego na głowę i zawieźli go do Puław. Siostrę męża [karetką] zawieźli do Radomia, a z Radomia dalej helikopterem przewieźli ją do Krakowa. To były straszne poparzenia, cała twarz, cały przód, plecy... W tej chwili jest w stanie krytycznym. Były córki u niej w niedzielę, wezwały księdza. O tym co dalej nic nie wiem, na razie nie dzwoniły, a ja nie mam siły dzwonić sama.
Oprócz opisywania samej tragedii, pani Teresa dużo mówiła o dobrych, niosących rodzinie pomoc ludziach:
Ludzie mi pomagają. Jest tak duża pomoc, odzew był taki, że u sąsiadki już brakuje miejsca na to, co ludzie dają, szczególnie dzieciom, którym się wszystko spaliło. Jeśli chodzi o jakieś ciuszki czy coś, to mamy tego dużo. Bardzo dziękujemy za to, bo jest naprawdę wielka pomoc. Bardzo jestem wdzięczna za wszystko.
Co najgorsze, czwartkowy pożar nie był końcem...
A potem jeszcze drugi raz się zapaliło, na drugi dzień. Jak pierwszy raz straż zgasiła, przykryli dach plandeką i było już w porządku. Tylko na dole kupa wody, wymiatałam ją szczotką na balkon, na górę nie wchodziłam. A tam właśnie na górze coś zaczęło się tlić, jakieś trociny, dogaszali jeszcze raz. Dzisiaj rzeczoznawcy przyjechali, będą ustalać, co się nadaje jeszcze do zamieszkania.
Z pomocą pogorzelcom pospieszyli sąsiedzi, lokalne stowarzyszenia i sołtysi. W rozmowie z sołtys Teresą Kowalską dowiedzieliśmy się (co potwierdziła sama pani Teresa), że bieżące potrzeby materialne to przede wszystkim rzeczy dla dzieci - gry, rowery dla chłopca i dziewczynki (12-lat) oraz 10-latki, poza tym chemia gospodarcza, telewizor, meble do spania…
Stowarzyszenie Słowik uruchomiło również subkonto, na które można wpłacać pieniądze:
Stowarzyszenie SŁOWIK, Lubelski Bank Spółdzielczy w Końskowoli:48 8741 0004 3700 8408 2000 0010 z dopiskiem pomoc dla poszkodowanych w pożarze
Niezależnie do tej zbiórki działa również internetowa, promowana przez Stowarzyszenie Miłośników Przeszłości "Gniewosz", dostępna TUTAJ - wpłacać można również bezpośrednio na numer konta 63700300060030040963040001
Teresa Kowalska podkreśliła, że w pomoc zaangażowali się sołtysi z całej gminy, a prosząc o pomoc nie spotkała się dotąd z ani jednym przypadkiem braku zainteresowania czy odmowy. Zachęcamy Państwa serdecznie do wsparcia poszkodowanych w takim zakresie, w jakim jest to dla Państwa możliwe.
OKIEM STRAŻAKA
O krótki opis zdarzenia z profesjonalnej perspektywy poprosiliśmy młodszego brygadiera Pawła Kowalskiego, zastępcę komendanta kozienickiej straży pożarnej.
12 minut po północy, 11 czerwca, otrzymaliśmy zgłoszenie o pożarze budynku jednorodzinnego. Na miejscu pierwszy był nasz zastęp z JRG Kozienice. Objęty pożarem był strych, cały dach, piętro i częściowo także parter. Strażacy zastali także poparzonego mężczyznę na dole i poparzoną kobietę na balkonie.
W pierwszej fazie przystąpiono do ewakuacji kobiety z balkonu oraz do przeszukania budynku w celu poszukiwania dzieci [o których obecności pierwotnie informowano]. Po ewakuacji udzielono pierwszej pomocy medycznej kobiecie i poparzonemu mężczyźnie. Następnie przystąpiono do gaszenia pożaru i ewakuacji mienia z budynku. Pożar ostatecznie ugaszono, a w dniu następnym podjęto jeszcze działania w celu przykrycia tego budynku. W działaniach brało udział łącznie sześć zastępów.
Dwa dni później otrzymaliśmy kolejne zgłoszenie. Na strychu rozpoczął się pożar trocin, którymi był ocieplony strop. Był to bardzo mały pożar, nie rozwinął się, a trociny usunięto po prostu łopatami.
Przyczyny pożaru nie są znane, ich badaniem zajmuje się prokuratura.
AKTUALIZACJA:
Jak poinformowała nasz zaangażowane w pomoc Stowarzyszenie Miłośników Przeszłości "Gniewosz":
Jest nam niezmiernie miło, że wokół jest tylu ludzi, którzy całkowicie bezinteresownie przyłączają się do pomocy pogorzelcom ze Słowik <3
Zwróciliśmy się z prośbą do firmy Rest4u Mobilne Domki z Radomia https://rest4u.pl/index.php , o użyczenie domku dla rodziny, aby mogli na czas remontu domu zamieszkać na "własnej przestrzeni", oraz na wypadek gdyby Pan Krzysztof po wyjściu ze szpitala musiał odbyć kwarantannę <3
Właściciele firmy Pan Wojciech Groń oraz Paweł Jurek zgodzili się zupełnie za darmo użyczyć domek holenderski, przetransportować go, oraz ustawić! Rodzina może korzystać z w pełni wyposażonego, ogrzewanego domku do końca października!
Dziękujemy również lokalnym mediom, które sukcesywnie nagłaśniają zbiórkę na portalu zrzutka.pl
Zbiórka na portalu zrzutka, nabiera tempa- a to dopiero początek ! :)
Pamiętajcie razem możemy wszystko
Fot. FB Stowarzyszenia Miłośników Przeszłości "Gniewosz"
Napisz komentarz
Komentarze