Opinię takową wygłosił przy okazji dyskusji na temat potrzeby wprowadzenia w Kozienicach instytucji budżetu obywatelskiego. A więc, instytucji umożliwiającej mieszkańcom udział w decydowaniu o tym, na co w gminie przeznaczane są publiczne pieniądze. Kozienicki burmistrz kwestionuje sens takiego udziału i przestrzega radnych przed przyznaniem mieszkańcom uprawnień w tej sferze.
Burmistrz przestrzega
Rok temu z okładem komisja finansów Rady Miejskiej w Kozienicach rozpoczęła prace nad wprowadzeniem instytucji budżetu obywatelskiego. Na jednym z posiedzeń zostały nawet przedstawione założenia do projektu uchwały, odbyła się dyskusja i na tym wszystko się skończyło. Dlaczego? Może dlatego, że radni z komisji wzięli sobie do „serca i rozumu” przestrogę burmistrza Śmietanki o mieszkańcach jako „kolejnym ośrodku decyzyjnym”? A może też, jak burmistrz, nie chcą dzielić się z mieszkańcami władzą decydowania o tym, na co z gminnej kasy idą środki finansowe?
Istota problemu nie leży przy tym w prostych odpowiedziach na te pytania. Sedno sprawy sprowadza się do czegoś innego, bardziej zasadniczej kwestii. A mianowicie, poznania przyczyn takiego sposobu myślenia, w którym raz - mieszkańców nazywa się „kolejnym ośrodkiem decyzyjnym”, dwa – neguje się ich uczestnictwo w procesie podejmowania kluczowych decyzji, jakimi są sprawy wydatkowania publicznych pieniędzy z kasy gminy.
Lokalna oligarchia
Gmina to ogół jej mieszkańców! To suma ich potrzeb i zadań realizowanych na ich rzecz! - Tak wynika z podstaw ustroju samorządu lokalnego w Polsce i samorządów lokalnych w Unii Europejskiej. Co się z tym wiąże, to nikt inny tylko mieszkańcy są pierwszym pracodawcą i najwyższym kontrolerem burmistrza i radnych. Nie tylko podczas aktu głosowania, lecz również w trakcie czteroletniej kadencji.
W tym też kontekście nie widzieć w mieszkańcach partnera, z którym co roku ustala się (w sposób wiążący) listę zadań finansowanych z budżetu gminy, oraz nie włączać ich w ten proces w ramach budżetu obywatelskiego, to zaprzeczać istocie lokalnego samorządu.
Kiedy samorządowiec może w ten sposób zacząć myśleć? Kiedy zaczyna działać „spiżowe prawo oligarchii”, czyli w tłumaczeniu z polskiego na nasze – kiedy samorządowiec tak bardzo utożsamia się ze swą rolą społeczną, że własny partykularny interes (i swojej grupy) utożsamia z interesem wspólnoty samorządowej. Efekt: lokalny układ klik i sitw, o charakterze (nie)politycznym i gospodarczym, żeruje na interesach pozostałego ogółu mieszkańców, ergo gminy.
Radni „bezradni”
Wzmacnia ten efekt „bezradność” radnych. W jakiejś mierze wynika ona ze złych rozwiązań systemowych. Zgodnie z nimi - formalnie rzecz ujmując - radni (a ściślej rada gminy) kontrolują działalność organu wykonawczego (burmistrza). W praktyce to fikcja! Radni zgadzają się na to, czego oczekuje od nich burmistrz, ponieważ to on co roku układa projekt gminnego budżetu. A tym samym, to burmistrz decyduje jakie zadania (inwestycje) umieści w tym projekcie. Jeśli radny chce, aby znalazły się tam również jego priorytety, musi iść na rękę burmistrzowi. I koło się zamyka.
Radni - wpisując się w ten klientelistyczny mechanizm - coś jednak tracą. Przestają być rzecznikiem interesu lokalnej wspólnoty, a stają się członkiem-zakładnikiem korporacji samorządowej, w której obowiązuje korporacyjna solidarność (wobec burmistrza i innych radnych). Co gorsza, jest to również jeden z powodów, dla którego w takim systemie nie ma miejsca na udział mieszkańców w konstruowaniu budżetu gminy. - Byliby bowiem „kolejnym ośrodkiem decyzyjnym”, który mógłby zakłócić „dogadywanie się” burmistrza z radnymi? Możliwe. Wszakże budżet obywatelski to proces przejrzysty i otwarty dla mieszkańców, w ramach którego powinni cieszyć się oni tymi samymi prawami, co urzędnicy, eksperci, radni i pozostałe władze gminy.
Martin Bożek
Budżet obywatelski:
|
Napisz komentarz
Komentarze