Skąd ta mogąca sprawiać wrażenie niestosownej familiarność? Otóż już na samym początku spotkania Piotr poprosił zebranych, by przynajmniej na czas jego trwania wszyscy przeszli na “Ty”, co przypieczętowane zostało przybiciem z każdym uczestnikiem żółwika, każdy też podał swoje imię. Ten prosty gest z miejsca skrócił dystans między “publiką” i “prelegentem” i nadał swobodny ton reszcie wydarzenia.
Czego można spodziewać się po promowanym zdjęciem ze szczytu Mount Everest spotkaniu z himalaistą i trenerem przywództwa? Prawdopodobnie opowieści o... no cóż, górach i trudach związanych z ich pokonywaniem, przeplatanej dywagacjami na temat barier natury psychologicznej, uwieńczonych jakąś konkluzją, z której wynikać będzie, że w sumie w górach jest jak w życiu tylko bardziej, kariera to coś jak szturmowanie zbocza, a dobre rady usłyszane na szlaku mają zastosowanie w każdych okolicznościach.
I tak by to stereotypowo wyglądało - sęk w tym, że Piotr Cieszewski nie miał najwyraźniej ochoty mówić stereotypowo i odbębniać schematu. Na początek zamiast w góry zaprosił nas… do Inowrocławia, i to nie współczesnego, a tego z roku 1945, w tym bowiem mieście i okresie jego pracujący w tamtejszym szpitalu dziadek dokonał odkrycia związanego z leczeniem duru brzusznego, które, w miarę jak wieści o nim zataczały coraz szersze kręgi, oznaczało dla tysięcy - dziesiątek, setek tysięcy ? - ludzi odwołanie wyroku śmierci. Sednem opowieści były a) chęć pochwalenia się dziadkiem, co prelegent przyznał bez wstydu i b) zwrócenie uwagi na fakt, że odkrycia, którego wedle wszelkiego prawdopodobieństwa dokonać powinien zespół doskonale wykształconych naukowców pracujących w doskonale wyposażonym laboratorium, dokonał człowiek zdesperowany, wykształcony tak sobie, na miarę możliwości czasów wojny i pracujący w warunkach fatalnych, a udało mu się to dlatego, że nie godził się z niemożnością, zadawał pytania i szukał odosobnienia, by przemyśleć możliwe odpowiedzi. Pierwszym zatem przekazem, jaki popłynął do publiczności, było PYTAJ, SZUKAJ I NIE DAWAJ SIĘ PRZEKONAĆ, ŻE SKORO “LEPSI” NIE ZDOŁALI ,TO I TOBIE SIĘ NA PEWNO NIE UDA.
Fot. Krystian Zieliński
Następnie, wciąż daleko od obiecanych gór, Piotr opisał swoją drogę do pracy w firmie Skanska jako najmłodszy w stu dwudziestoletniej historii tej jednej z największych korporacji budowlanych świata Dyrektor Oddziału. Po co? By unaocznić zebranym mechanizmy, jakie za takim sukcesem się kryją oraz fakt, że są one właściwie uniwersalne, bo oparte na tym jak ludzie - wszyscy ludzie - myślą o sobie i świecie. Mało w tym było - nie było chyba właściwie w ogóle - typowej “motywacyjnej gadki”, dużo natomiast konkretnych pomysłów, które w życiu Piotra się sprawdziły oraz wyjaśnień, przez odniesienie do prostych mechanizmów psychologicznych i społecznych, DLACZEGO zadziałały. Mierzysz wysoko? Nie pozwól spławiać się tym, którzy stoją niżej, niż sięgają Twoje ambicje. Uwierzylibyście, że można zainteresować swoją osobą i pomysłami przysłowiowego “szefa wszystkich szefów”, zamiast zabiegać o uwagę tego, kto w danym dniu zasiądzie za biurkiem w kadrach? Można. Można sprytnie wydedukować, jaki może byłego szefa adres mailowy, pisząc na ten adres można dostać zwrotkę z numerem telefonu, na numer ten z kolei można uporczywie dzwonić, czekając na okazję powiedzenia tego jednego właściwego zdania, które będzie haczykiem. Potrzeba jedynie dużo uporu, sporo pomysłowości... i odrobinę tego, na co nie mamy chyba lepszego słowa jak “bezczelność” - a szkoda. Może właśnie przez brak takiego nie kojarzącego się negatywnie słowa określającego gotowość do pójście pod prąd schematom i oczekiwaniom lądujemy często w punkcie, gdzie wiedząc, co powinniśmy zrobić, nie robimy tego, bo... nie wypada? Bo to głupie, naiwne, nie do pomyślenia?
Piotr Cieszewski namawia nas zresztą niekoniecznie do tego byśmy próbowali odmienić swój los w sposób tak spektakularny, ale także byśmy na co dzień nie poddawali się marazmowi i poczuciu niemożności, znajdując satysfakcję w pracy codziennej, które - wbrew temu , co często sądzimy i mówimy - bardzo rzadko faktycznie jest bez sensu.
Wtręt osobisty, wzorem Piotra szczery: jako współpracownik Tygodnika OKO z niejakim stażem wiele razy myślałem sobie, że nie będę się starał. Skoro ten numer mi się nie podobał, tamten wyszedł słabo, tu nie zmieścił się mój artykuł i musiałem go przyciąć tak, że w sumie stracił sens.. to w ogóle całe to OKO zbytnio nie rokuje, w imię czego mam się więc męczyć? Wystarczy polecieć po linii najmniejszego oporu i jakoś będzie. Tyle, że to jakoś, to przecież właśnie to, co mnie zniechęca. Kto ma wpływ na to, czy OKO jest fajne, czy lipne? Ano, na przykład ja. Mam tu całkiem sporo swobody, więc jeśli znajdę ciekawy temat albo napiszę coś z sensem, to w następnym numerze tego sensu będzie więcej i zamiast ciągnąć moją motywację w dół, nieco ją to podniesie. Ktoś może powie “o, fajnie napisane” - i tak to się będzie napędzać, bo znajdowanie i nadawanie sensu to nasza misja, nikt raczej nie zrobi tego z nas i nie powinniśmy chyba nawet zbytnio ufać tym, którzy próbują nas w tym wyręczać. Tyle tytułem naiwnej być może refleksji małomiasteczkowego reportera po spotkaniu z Piotrem Cieszewskim, ruszamy wreszcie w góry!
...no, prawie, bo po drodze zahaczamy jeszcze o Wietnam, a właściwie przytaczane przez Piotra ankiety, jakie cierpliwy badacz przeprowadził z 750 żołnierzami US Army, którym udało się przetrwać piekło wietnamskich obozów jenieckich, zadając im jedno tylko pytanie: “Dlaczego przeżyłeś?”. Okazało się, że najczęściej udzielaną odpowiedzią było “urozmaicałem, sobie czas”. Co Państwo na to? Wysoce popularne były też odpowiedzi “pomagałem innym” oraz “widziałem sens w tym, co robimy”. Nas nikt do bambusowych klatek na szczęście nie pakuje, ale czy nie bywa tak, że szamoczemy się czasem w życiu tak, jakbyśmy byli w nim uwięzieni? Jak zatem przetrwać? Piotr Cieszewski, opierając się na twardych naukowych podstawach, odpowiada: pomagajmy innym nawet, gdy komuś z zewnątrz mogłoby się to wydawać marnowaniem energii; róbmy rzeczy, które uważamy za sensowne i szukajmy sensu w tym, co robimy; urozmaicajmy sobie życie, robiąc rzeczy nowe, bo wówczas (co jest poparte ustaleniami neuronauk) w naszych mózgach tworzą się nowe połączenia, niejako odświeżające cały system.
Wreszcie góry. Piotr Cieszewski był z uczestnikami spotkania szczery: za pierwszym razem podjąwszy próbę wejścia na Aconcagę (najwyższy szczyt Andów) poniósł klęskę, zrezygnował. Zebrawszy się do powrotu, będąc już niemal jedną noga w samolocie zdecydował : “Nie, tak nie może być, spróbuję jeszcze raz.”. Wrócił, podjął kolejną próbę… i znów mu się nie udało, zrezygnował jeszcze szybciej (niżej) niż za pierwszym razem.
W Andy powrócił dopiero po dłuższym czasie, dokonawszy wcześniej autodiagnozy przyczyn swoich niepowodzeń, którymi okazały się kołaczące się nieustannie gdzieś z tyłu głowy niepozałatwiane sprawy i niedotrzymane obietnice, nawet te bardzo trywialne. Tym razem pozałatwiał i podomykał wszystkie, poszedł z czystą głową - i tym razem się udało. Gdzie więc przegrał za pierwszym i drugim razem? Piotr odpowiada: “w głowie”.
Wyprawę na Mount Everest - symboliczną, w 60. rocznicę pierwszego zdobycia tej góry bardzo też dla Piotra Cieszewskiego ważną z powodów osobistych - również prawie przegrał w głowie. Niosąc wielki bagaż oczekiwań i zobowiązań, bo szedł tam m.in. jako ambasador Szlachetnej Paczki, by zatknąć na szczycie flagę akcji, mentalnie prawie załamał się pod ich ciężarem, a fizycznie usiadł i odmówił dalszej wędrówki. Podniosły go nie silne ręce kolegów, ale słowa lidera wyprawy, który okazał się kimś prawdziwie godnym tego miana. Człowiek ten, który uprzednio poznał każdego z uczestników wyprawy jak się tylko dało, spędzając z nim cały dzień marszu ,wiedział co powiedzieć, powiedział zaś: “Piotr, przegrywasz teraz nadzieje swoich bliskich”.
Nie było filmowego cudu, zastrzyku energii, zmęczenie magicznie nie ustąpiło, słońce nie wyszło nagle zza gór a wiatr nie zaczął wiać w plecy, pomagając wędrowcom - ale właściwe słowa, wypowiedziane we właściwy sposób i we właściwym momencie wystarczyły, by Piotr podniósł się i zaczął przestawiać nogi, które finalnie poniosły go na sam szczyt. Dlatego Piotr Cieszewski wierzy w słowa i potrafi skłonić innych, by także w to, co mówi, uwierzyli. Pozostawiając uczestników spotkań z nim, w tym tego poniedziałkowego w Kozienicach, bez łatwych recept, ale za to z zastrzykiem motywacji, paroma rozsądnymi wskazówkami i poczuciem, że warto. A na tytułowe pytanie JAK ŻYĆ odpowiada: altruizm czyni nas lepszymi, ale nie istnieje w próżni, bo zawsze zawiera w sobie cząstkę egoizmu, ponieważ działając na rzecz innych czujemy się przecież dobrze. Zawieść bliskich to straszna rzecz, podobnie jak zawieść siebie, dobrem jest pomóc drugiemu człowiekowi, ale dobre jest też zatroszczenie się o siebie. Na szczęście jednak jedno drugiego nie wyklucza, zatem… żyjmy dla innych, owszem, ale także dla siebie.
Albo odwrotnie, jak kto woli.
Fot. Krystian Zieliński
Napisz komentarz
Komentarze