Pozwalamy sobie założyć, że postaci Rafała “Zielonego” Lechańskiego nie trzeba przedstawiać nikomu, kto otworzy stronę z tą relacją. Dedykowany jego pamięci koncert pod hasłem „Matka się dowie!” odbył się zgodnie z zapowiedziami w sobotę, 9 października, w sali kameralnej Centrum Kulturalno-Artystycznego. O tym, czym miał być i jaki cel przyświecał jego organizacji rozmawialiśmy z Karolem Kozakiem i Mateuszem Pułkowskim na początku września - rozmowę tę można przeczytać TUTAJ lub w papierowym wydaniu Tygodnika OKO nr 17/2021. Teraz przyszedł czas podsumowania… jak to śmiałe przedsięwzięcie wypaliło?
Najpierw znane każdemu bywalcowi Zieleniaka dźwięki “Where Is My Mind” z repertuaru Pixies i prezentacja zdjęć, zatrzymanych na kliszy lub matrycy aparatu cyfrowego migawek z chwil, gdy Rafał był między nami. Potem organizatorzy koncertu, Karol Kozak i Mateusz Pułkowski, powitali obecnych, w tym mamę Rafała Urszulę i jego siostrę Izę.
Tak jak wcześniej w rozmowie z nami, Karol podkreślał nadzieję, że koncert, który zaraz miał się rozpocząć, będzie dopiero początkiem.
– Jestem przekonany, że Rafał dziś nas słyszy – dodał Mateusz Pułkowski.
Dyrektor KDK Elwira Kozłowska wyraźnie podzieliła swoje krótkie wystąpienie na dwie części. Oficjalną, w której usłyszeliśmy to, co powiedziane zostać musiało, tj. że koncert odbywa się w ramach konkursu na inicjatywy lokalne „Nasza kultura w Gminie Kozienice”, realizowanego przez Kozienicki Dom Kultury im. Bogusława Klimczuka oraz nieoficjalną, gdy podzieliła się osobistymi wspomnieniami o Rafale:
– Z Rafałem znaliśmy się od dziecka. Mieszkaliśmy w jednym bloku, Rafał i mój brat Wojtek uczęszczali do jednej klasy. Przyjaźnili się przez długie lata, a Zielony bardzo często u nas bywał. Razem realizowali się też muzycznie. Dziś powiedzielibyśmy, że Rafał był animatorem kultury. Wielokrotnie mieliśmy okazję współpracować przy organizacji koncertów, jeszcze w starej siedzibie Kozienickiego Domu Kultury. Chcę podziękować Karolowi Kozakowi i Mateuszowi Pułkowskiemu za to, że zdecydowali się wziąć udział w konkursie inicjatyw, a następnie podjęli się organizacji tego koncertu.
Dużo do powiedzenia o Zielonym i Zieleniaku miał również obecny na sali wiceburmistrz Mirosław Pułkowski:
– Dzisiejsze wspomnienie powinno być tak naprawdę początkiem tego, co się może wydarzyć w tym roku, w przyszłym czy kolejnych - mówię tutaj o pamięci związanej z Rafałem. Blisko 40 lat, dzięki przyjaźni naszych rodziców, znałem Rafała i Izę. To, co Rafał zrobił dla Kozienic, dla kozienickiej młodzieży, dla kultury alternatywnej, rockowej, punkowej, te wszystkie koncerty, które się odbywały jeszcze na muszli… to wszystko zawdzięczamy jemu. Ja będąc w domu u Państwa Lechańskich, zakradałem się do półki, gdzie Rafał trzymał swoje płyty i zawsze się przeglądaliśmy temu, co on tam ma. Nie wiedziałem wtedy co to jest Sex Pistols, co to jest Dezerter - a u Rafał już to było. Czasem był tak życzliwy, że puścił jeden czy drugi kawałek i tak przez lata ta muzyka kształtowała nie tylko moją osobowość, ale myślę, że takich historii jest w Kozienicach więcej. – wspominał wiceburmistrz, przechodząc następnie już do czasów Pubu Zieleniak. – Pewnie każdy z Was pamięta te golonki przypalone, które nam serwował… jak ktoś się poskarżył, to nie daj Boże, potem było ciężko to wyprostować. Ale to, co każdy mógł zapamiętać, to jego serdeczność, życzliwość. Nigdy nie było sytuacji, żeby nie przysiadł się do któregoś ze stolików. Każdy, kto odwiedzał Pub Zieleniak, znał specyfikę tego miejsca, gdzie godzinami rozmawialiśmy. Nie tylko muzyce, ale przede wszystkim o życiu. Rafał miał to do siebie, że starał się nie rozpamiętywać niepowodzeń. Zawsze patrzył do przodu, zawsze mówił “to się zobaczy, zrobimy coś jutro, pojutrze…”, ale nigdy nie było sytuacji, żeby wylewał żale na swoje czy czyjeś niepowodzenia. Był bardzo dobrze zorientowany w tym, co się u nas wszystkich dzieje, na temat kozienickiej sceny muzycznej - wschodzącej i istniejącej - oraz tego, co się wkrótce może wydarzyć. Zawsze nas słuchał, a jednocześnie mało mówił o sobie. Straciliśmy bardzo fajnego gościa, który… który pewnie teraz puka się w czoło, co ten Karol odwalił, pewnie jest niezadowolony ze wszystkiego, za chwilę wyciągnie pogrzebacz i pogoni stąd Karola. Jak ktoś był w Zieleniaku, to wie o czym mówimy.
Ojciec, Syn i Stryj
Jako pierwsi na scenie zainstalowali się (z drobnymi problemami technicznymi) The Junks, krakowskie trio złożone Ojca, Syna i Stryja, czyli połowy składu Dizla (nie “Diesla”, jak ze słuchu pisaliśmy w numerze 17/2021, za co w kierunku zespołu i organizatorów kierujemy serdeczne sorry) oraz zasiadającego za perkusją 15-letniego syna wokalisty. Zgodnie z widniejącym na plakacie tagiem “garage rock”, zespół zaproponował brzmienie surowe i bezpośrednie, osadzone na totalnie nośnej podstawie rytmicznej. Syn za perkusją nie oszczędzał się ani trochę, zaś obsługujący bas Stryj na co dzień funkcjonuje jako perkusista Dizla, co przełożyło się chyba na traktowanie basu jako instrumentu ściśle rytmicznego, a nie dodatkowej gitary. Panowie (Ojciec i Stryj) nie oszczędzali się także przy mikrofonach, solidarnie wyśpiewując i wykrzykując teksty opowiadające głównie o dorastaniu i młodzieńczych wybrykach. Jeden z utworów “Squadron 308”, powstał tego samego wieczoru, gdy członkowie The Junks dowiedzieli się o śmierci Rafała, aczkolwiek, wedle słów wokalisty:
- To nie jest piosenka konkretnie i tylko i wyłącznie o Rafale. Jest o ludziach, którzy odchodzą, którzy nas zostawiają z pamięcią o nich, dopingują nas do tego, żebyśmy nieśli dalej to, co razem nam się kiedyś udało osiągnąć.
Ojciec mówił także przed występem:
- Z jednej strony czuję radość, że mogę brać udział w takim wydarzeniu. Z drugiej strony jest to smutek, bo miałem ogromną przyjemność grać w Kozienicach sześciokrotnie i tylko raz nie grałem u Rafała. Chciałem oczywiście przywieźć i przedstawić mu syna Igora, z którym sobie tak w domu muzykujemy i z tego naszego muzykowania wyszło kilka piosenek. Sentymentalnych, prostych bardzo, bo ja nie grałem na gitarze od 94, a on dwa lata temu jeszcze nic nie grał na perkusji. Bartek dołączył kiedyś do nas, bo mu się podobało - i tak już został. Cóż więcej powiedzieć… cieszę się, że jesteśmy tutaj, z Wami, z rodziną i przyjaciółmi Rafała, z ludźmi, których w Kozienicach łączyły też jego koncerty i jego ideały, którymi się otwarcie dzielił. Chciałem mu przywieźć syna i powiedzieć “wiesz co, i ja i Ty, tacy ludzie jak my, nasi przyjaciele, jesteśmy w stanie przekazywać pewne wartości młodemu pokoleniu i ja jestem z tego cholernie dumny.”
Ciekawych twórczość zespołu zachęcamy do odwiedzenia ich profilu bandcamp, gdzie debiutancka tegoroczna epka “Autumnspring” dostępna jest do odsłuchu i pobrania za darmo: https://thejunksband.bandcamp.com/releases
Edukujcie swoje dzieci!
Puławsko-otwocki zespół c o l o r s . (nie mylić z jazz-rockowym The Colors) nie miał okazji występować w Zieleniaku jako taki, jego członkowie gościli tam jednak w ramach składów takich jak Dom Zły i Hidden World. Podczas naszej poprzedzającej koncert rozmowy o projekcie (OKO nr 17/2021) Karol Kozak zakulisowo reklamował gorąco ich muzykę jako coś ciekawego i świeżego oraz podkreślał różnorodność zaproszonych zespołów... i rzeczywiście: po dawce grania surowego i garażowego przenieśliśmy się w zupełnie inne rejony. Adekwatnie do swojej nazwy, c o l o r s . zaprezentował muzykę barwną i brzmienie tego dnia najbardziej złożone, w dużej mierze oparte na twórczym wykorzystaniu różnorodnych, przestrzennych efektów gitarowych. Oznaczało to przy okazji, że spośród wszystkich zespołów to przed nimi postawiono najtrudniejsze zadanie, jeśli chodzi o odtworzenie w realiach Sali Kameralnej wielowarstwowego soundu znanego z wydanej w tym roku przez Antenę Krzyku płyty “colors.”, aczkolwiek, sądząc po reakcjach publiczności, stanęli w tym względzie na wysokości zdania. Zwracał uwagę gitarzysta prowadząco-hałasujący, który regularnie uśmiechał się od ucha do ucha i machał do kogoś na sali - okazało się, że adresatką wszystkich tych wyrazów ciepłych uczuć była jego 5-letnia córka Basia, po raz pierwszy w życiu obecna na koncercie. Basia otrzymała gromkie brawa, a ze sceny padł postulat, z którym nie sposób się nie zgodzić:
- EDUKUJCIE SWOJE DZIECI, JEŚLI CHODZI O MUZYKĘ GITAROWĄ!
Alternative rock, post hardcore, emo, shoegaze - sporo tych określeń znalazło się na plakacie, nie oznacza to jednak jakiegoś niezdrowego eklektyzmu, a przeciwnie: czerpanie z wielu źródeł zaowocowało brzmieniem bardzo “swoim” i wyrazistym. Jeśli komuś go mało, zachęcamy do odwiedzenia c o l o r s . na bandcampie czy Spotify.
Została muzyka
Przyszedł wreszcie czas na pierwszy skład prawie-lokalny - xThe. Krzysztof “Sztuku” Sztuk (bas, wokal) i Damian “DanDan” Kędziora (perkusja) to kozieniczanie znani m.in. z French Letters, z kolei Maciej Zarębski (gitara elektryczna) jest warszawiakiem. Razem tworzą muzykę opisywaną przez nich samych jako “90s alternative rock” - i to jest chyba sedno! Klimat alternatywnej muzyki sprzed powiedzmy dwóch i pół dekady wylewa się zarówno z ich nagrań (na koncie mają dwie EPki, wydane w 2019 i 2021) jak i wykonań koncertowych, tyle że w tym drugim wypadku podkręcony jeszcze przed ujęcie studyjnych drugich planów i wyeksponowanie rockowej esencji i energii. Krzysztof Sztuk mówił:
- Bardzo się cieszymy, że możemy tutaj zagrać dla Was. Szkoda, że już nigdy nie zagramy u Zielonego, niestety. Zielony był menadżerem naszej poprzedniej kapeli, French Letters, mojej i Damiana, przez parę ładnych lat. Pracowaliśmy u niego w barze, obsługiwalismy ludzi, były różne historie..
- Co się działo w Zieleniaku zostaje w Zieleniaku! - wszedł mu w słowo damski głos z sali, z którą to maksymą Krzysztof zgodził się w 100%, podsumowując, że na szczęście zostaje nam muzyka, po czym zespół ruszył, zaczynając od utworu “Reason” z tegorocznej EP “Distanza Sociale”, z której pochodziła zresztą lwia część zaprezentowanych tego wieczoru przez xThe kawałków. Tak jak było w wypadku The Junks, także wśród utworów xThe znalazł się jeden dedykowany Rafałowi. Najtisowa energia wylewała się ze sceny, a po ruchu scenicznym i fizjonomii, zwłaszcza wokalisty, widać było, że chłopaki nakręcili się dopiero solidnie w momencie, gdy trzeba było już powoli kończyć - nic to jednak, w muzyce zawsze lepiej pozostawić po sobie niedosyt, niż przesyt. Oprócz świetnych partii wokalnych i klimatycznej gitary zwracała uwagę gra perkusisty, który rzadko, jeśli w ogóle, zadowalał się prostym nabijaniem rockowego rytmu, w każdym kawałku przemycając zamiast tego jakieś fajne, charakterystyczne patenty.
Wywiad z Krzysztofem Sztukiem poświęcony Zielonemu, xThe i nie tylko znajdziecie Państwo w OKU nr 19/2020 lub TUTAJ, tradycyjnie zachęcamy też do sprawdzenia ich nagrań na bandcampie, Spotify, Deezerze czy Youtube.
Debiut weteranów krzywej sceny
Już w czasie krótkiej przerwy po koncercie xThe wiadomo było, że tym razem na scenę wkracza zespół wagi ciężkiej. Gdy za perkusją zasiada gość w koszulce Cro-Mags - z miejsca wiadomo, że lekko nie będzie. I nie było. Kozienicko-lubelsko-warszawski Ronin otagowany na plakacie jako thrash/hardcore/blues - gdzie ten ostatni człon potraktować należy z przymruzeniem ok, albo i dwóch - kontynuuje dziedzictwo Fat Fingeres i jeszcze starszych, poprzedzających go bandów, łupiąc miks wymienionych wyżej gatunków oraz jeszcze kilku innych pokrewnych rzecz, których wspólnym mianownikiem jest ciężar, szybkość i emocje. Chyba nigdy dotąd w budynku CK-A nie miały okazji wybrzmieć dźwięki tak bezkompromisowe - a jakby tego było mało, artyści co jakiś czas dopominają się, że fajnie by było, jakby mogli zagrać jeszcze troszkę głośniej. Publika dopingowała skład gorąco przez cały, po raz pierwszy tego wieczoru kategorycznie odmawiając wypuszczenia zespołu ze sceny i wymuszając bis.
Karol Kozak podkreślił, że występ ten był dla Ronina scenicznym debiutem, co jest o tyle ciekawe, że wedle naszego rozeznania- niech czytelnicy poprawią nas, jeśli się tutaj mylimy - to właśnie w tym zespole usłyszeliśmy muzyków z największym doświadczeniem. Nagrań ten istniejący od zeszłego roku zespół dotąd się nie dorobił, zachęcamy jednak do odwiedzania ich FB (KLIK!) albowiem nie znacie dnia ani godziny...
Znany z wielu kozienickich zespołów, w tym Herrmo czy ostatnio Fat Fingers, wokalista Piotr Poździk wspominał:
- Ja jestem osobą, która z Rafałem tworzyła Scenę 26-900. U niego w klubie budowaliśmy też fizycznie tę scenę, chyba po wyburzeniu pieca. Wyszła strasznie krzywa, ale stwierdziliśmy “Spoko, jakoś to będzie, zagramy jeden koncert i pół biedy, potem się poprawi”. I lata leciały, a ta scena została. Nieraz mieliśmy historie, że się kłóciliśmy, że już więcej na tej scenie nie zagramy, bo nam się te kolumny przewracały w czasie grania, ale.. mijał czas i wracaliśmy tam z uśmiechem na ustach, graliśmy i atmosfera była piękna. Tak było - dzięki Niemu - i dzięki Wam On taki był!
(You Gotta) Fight for Your Right (oraz punkowy Phil Collins)
Przyszedł wreszcie czas, by na scenie pojawił się ostatni zespół tego wieczoru - krakowski Dizel. Na scenę wrócili dwaj muzycy znany z The Junks, z tym, że wokalista Wickett (wcześniej: Ojciec) gitarę zamienił instrument z grubszymi strunami, zaś Stryj jak to stryjek - oddał bas za kijek, a właściwie dwa, którymi już za chwile miał zamiar zacząć zapamiętale okładać perkusyjne membrany. Skład uzupełnili gitarzyści o wdziecznych ksywkach 7 Wolf 7 (odpowiedzialny także za drugi wokal) i Herr Boner. Publika w znakomitej większości znała już twórczość Dizli (przypomnijmy: grali już u nas sześciokrotnie, choć nigdy, jak zauważył wokalista, dla siedzącej publiki) większośc wiedziała więc, czego się spodziewać, a jeśli ktoś nie wiedział, to już pierwszy numer musiał skutecznie uświadomić mu, co będzie obiektu rozdzwonił się telefon z nerwowymi pytaniami z Elektrowni o to, czemu Kozienicki Dom Kultury zaczął nagle pobierać tyle dodatkowych megawatów - nie mogła jednak tego słyszeć, będąc na sali, w której względnie niewielką wszak przestrzeń całą tę moc Dizel pompował w postaci energii akustycznej.
Jeśli kogoś zafrapował szyld “punk'n'rol”, wyjaśniamy: pod człon “n’roll” podstawić sobie należy nie tyle Chucka Berry’ego, co raczej Motörhead, wtedy wszystko będzie się zgadzać. Niżej podpisanemu ich zahaczający nieco o o stoner, podbity d-beatem lot kojarzył się nieco z nieodżałowanym Daymares, ale to pewnie tylko osobista dewiacja. Tak czy inaczej czad był nieziemski, a przy tym diabelnie przebojowy i przystępny. Z ogromnym aplauzem przyjęte zostały dwa covery nieobecnych - “"Okoliczności łagodzące" Inkwizycji oraz dedykowane pamięci Roberta Brylewskiego "Too Much" Brygady Kryzys.
- Bardzo się cieszymy, że możemy dzisiaj tutaj z Wami być, że dane nam było jeszcze raz do Kozienic przyjechać. Chyba wszyscy wiecie to, co chce powiedzieć, więc nie będę kontynuował, bo tak jak miałem miałem już kule w gardle na pierwszym składzie, tak tak teraz to do mnie wraca, więc … w Meksyku w Święto Zmarłych się świętuje. My żyjemy w innej kulturze, ale to nie znaczy że powinniśmy tylko i wyłącznie pogrążyć się w smutku. Ani Rafał, ani nikt inny na pewno by sobie tego nie życzył. Let's play! - mówił między numerami wokalista Dizla.
Fakt faktem, że na koncert przyszli głównie znajomi Rafała, taki zresztą był plan, jest jednak z tyłu głowy taka myśl, że dobrze by było, by świadkami tego, co tego wieczoru działu się w KDK, były także osoby postronne, w tym uprzedzone wobec alternatywnych dźwięków, szybkiej i głośnej muzyki, rockowej i punkowej estetyki, bo mogłyby przekonać się, że empatia i wzajemny szacunek mogą być na tej scenie kultywowane w nie mniejszym (a może i większym?) stopniu niż gdzie indziej.
Choć w kategorii wariackiego ruchu scenicznego i przekazywanej przez niego energii Dizel pozamiatał wszystkich, Waszemu reporterowi po raz kolejny przyszło zwrócić szczególną uwagę na perkusistę, który nie zrażając się faktem, że został usadowiony z dala od mikrofonu, z zaangażowaniem śpiewał wszystkie numery. Nas postulat: panowie, następnym razem dajcie mu mikroport. Kto wie, kiedy i gdzie pojawi się następny Phil Collins, tym razem punkowy?
Czy po takim wygrzewie Dizle mógł spokojnie zejść ze sceny? Absolutnie nie, a negocjacje w tej sprawie zakończyły się konkluzją, że w zamian za pojawienie się odpowiedniej liczby ludzi pod sceną, band uraczy publikę jeszcze jednym numerem. Okazało się, że nie na darmo Wicket przez cały koncert prezentował koszulkę Beastie Boys: ich odśpiewany chóralnie przez wszystkich numer (You Gotta) Fight for Your Right (To Party!) dopełnił dzieła radosnego zniszczenia i godnie zakończył koncert.
Po koncercie można był zakupic merch, w tym ostatnią płytę Dizla (w sumie zespół ma ich już na koncie trzy) pt. “Autopleasure”. Jeśli komuś spodobało się brzmienie krakowiaków na żywo uprzejmie podpowiadamy, że na dziś dzień to właśnie ten album najlepiej je oddaje.
NAMIARY NA ZESPÓŁ:
Spotify: https://open.spotify.com/artist/0m8wYFxybIEdT4vlexUX67
Tidal: https://tidal.com/browse/album/139141510
Deezer: https://www.deezer.com/en/artist/5876236
Apple Music: https://music.apple.com/pl/artist/dizel/529923735
Bandcamp: http://dizel.bandcamp.com
(ciekawym jak od strony choreografii wyglądało wykonanie tego numeru w KDK odpowiadamy: odwrotnie).
Na koniec… jaki koniec?
Nie znamy (póki co?) opinii Rafała o tym jak to wszystko wyszło, wierzymy jednak, że coś nowego się zaczęło, jakiś ferment, o którym chłopaki mówili we wrześniowym wywiadzie, bo nie sposób sobie wyobrazić, żeby wydarzenie, z którego ludzie wychodzili tak bardzo naładowani energią, miało być pożegnaniem. Panie Panda, Panie Mateuszu, Panowie Muzycy, wszyscy zaangażowani - pokłon Wam do samej ziemi. Na pewno się jeszcze zobaczymy i nie da się tego ukryć - MATKA SIĘ DOWIE!
(więcej zdjęć - TUTAJ!)
Napisz komentarz
Komentarze