Ponieważ także i ten koncert odbywał się w ramach projektu “Od rogu Jagiełły po sample i beaty”, współfinansowanego przez Gminę Kozienice, którego zamysłem jest zapoznanie uczestników imprez z muzycznym dziedzictwem regionu, wybór utworów był bardzo staranny, a ich prezentacja przeplatana ciekawą opowieścią o tym, skąd się wzięły, w jakich okolicznościach powstały i dlaczego właściwie mają właśnie taką, a nie inną formę.
Mistrz zaczął prezentując utwór “Ojfn pripeczki” (Na przypiecku), z jednej strony cokolwiek egzotyczny, bo śpiewany częściowo w jidysz, który jednak z drugiej strony mógł właśnie, z uwagi na bardzo kiedyś przecież znaczący udział ludności żydowskiej w populacji Kozienic, odpowiadać temu, co u nas się przed wojną grało. Egzotyczny był również, opatrzony przeszywającą, lamentacyjną wokalizą, utwór “Ataman (Miło bracia, miło)”, rozległy jak step, po którym pędzi opiewana w jego tekście szarża kozackich koni.
Zdecydowanie mniej egzotycznie, co nie znaczy, że mniej pięknie, wybrzmiały utwory takie jak “Cicha woda”, figlarne “Ach te baby” czy “Szal”. O ile ten ostatni utwór reprezentować miał styl “opolski”, tj. piosenkę zaaranżowaną “na bogato”, o tyle kolejna należała do zupełnie innego świata i jednocześnie do tych utworów, które dobrze wykonane zawsze wywołują przysłowiowe “ciary” - “Mury” ze słowami Kaczmarskiego wybrzmiały potężnie, porywając przy tym do spontanicznego śpiewu część publiki.
W dalszej części występu, którą wypełniły już głównie autorskie utwory Jana Kondraka, pojawiało się zresztą coraz więcej elementów gry z publicznością. Bard okazał się znakomitym wodzirejem, stroniącym jednak przy tym od nieuzasadnionego słodzenia publice w estradowym stylu spod znaku obowiązkowego “Kocham Was”, toteż gdy odzew był niemrawy, ze sceny padało “no cóż, powiem tyle, że bywało jeszcze gorzej”, gdy zaś kozieniczanie się postarali, artysta sygnalizował szczerą aprobatę. Czuło się bliskość odbiorców i śpiewaka, który - inaczej, niż we wspomnianym wcześniej utworze - na pewno nie był tego dnia na scenie sam. Były momenty zabawne, jak przy okazji piosenki z polityczno-filozoficznym wydźwiękiem (“ Kiedy Prezydent Stanów Zjednoczonych budzi się ze snu/ Ojciec Narodu Korei Północnej robi dziwny ruch/ Drażni rakietę/ drażni rakietę/ drażni mu”), były rytmiczne łamańce przy okazji piosenki-wyliczanki, było wzruszenie przy jakimś sposobem monumentalnym, mimo że wykonanym przecież przez jednego tylko człowieka z jedną tylko gitarą, utworze “Piosenka w samą porę”, szerzej znanym raczej z wykonania Marka Dyjaka, niż samego autora. To w nim padają słowa, do których zdecydowaliśmy się nawiązać w tytule.
Na koniec swojego występu Jan Kondrak, nie przerywając gry, podziękował wszystkim obecnym, podzielił się jeszcze kilkoma refleksjami, nie omieszkał również wyrazić nadziei, że miejsce, w którym tego dnia doszło do muzycznego spotkania, będzie żyć i służyć ze scenę podobnych wydarzeń w przyszłości.
Te akurat nadzieje mogą się ziścić, ponieważ posiadamy wiarygodne informacje, że kawiarnia może ruszyć na nowo już 16 września, a nowa wizja jej funkcjonowania obejmuje więcej, niż tylko służenie gorącymi napojami i strawą dla ciała.
Napisz komentarz
Komentarze