Nie zawsze rzucał się w oczy. Trudno było spotkać go „na mieście”, raczej pozostawał wierny swojemu „rewirowi”. I choć on sam nie wkraczał zbyt często na inne rejony, w jego gościnne progi przybywały szeregi kozieniczan (choć nie tylko) starszego i młodszego pokolenia. Jego „Pub Zieleniak” stał się miejscem spotkań ludzi z totalnie różnych światów. Choć nie zawsze wszyscy mieli ze sobą po drodze, w jakiś magiczny sposób tam siadali ramię w ramię i sącząc zimne piwo dyskutowali aż po świt o najróżniejszych tematach.
Przez wiele lat to właśnie za niepozornymi drzwiami lokalu przy ulicy Lubelskiej wzrastała kultura alternatywna Kozienic. Liczby kapel muzycznych, które zagrały koncerty w „Pubie Zieleniak”, chyba nikt nie jest w stanie precyzyjnie oszacować. „Zielony” dawał szansę totalnie nieznanym zespołom, które chciały zagrać dla kilkunastu osób w obskurnej sali, ale występowały tam również tak znane na alternatywnej scenie formacje jak „Inkwizycja” czy „Fruhstuck”. To wskazywało, jak wielkim szacunkiem w branży muzycznej cieszy się Rafał.
Chyba nikt w „Pubie Zieleniak” nigdy nie widział podniesionych rolet w oknach, chyba oddzielały one ten zupełnie inny świat od całego zła czającego się za drzwiami. Łatwo było zatopić się w wielogodzinnych rozmowach, zapominając o upływającym czasie. Gdy przedstawiciele różnych środowisk toczyli ze sobą dyskusje, „Zielony” stał za barem, w swoim nieodzownym fartuchu, z tajemniczym uśmiechem drapiąc się po brodzie. Najczęściej z małą szklaneczką Paulanera, czasem oglądający transmisję z meczów swojego ukochanego Widzewa Łódź. Zawsze pomstował, gdy ktoś przychodził do jego lokalu w koszulce Legii Warszawa. Odgrażał się wówczas, że nie ma opcji, że takiej osobie piwa nie sprzeda. Przy czym, wypowiadając te słowa, z uśmiechem już je nalewał.
Jego światem był właśnie jego pub. O tym, jak ważne to miejsce, świadczyły zawsze okresy świąteczne. Chociaż w Kozienicach nie brakowało lokali, to właśnie do jego drzwi pukały setki osób, które przyjeżdżały do rodzinnego miasta. To właśnie u „Zielonego” można było spotkać dawno niewidzianych kumpli. To właśnie tam odżywały i nawiązywały się przyjaźnie pomiędzy ludźmi z zupełnie różnych pokoleń. A Rafał, który najczęściej osobiście otwierał drzwi do swojego świata, stwierdzał „o nie, to wy, a było tak spokojnie”. Po czym z uśmiechem i pogodą ducha proponował toast „za konkubinat”, a wszystko kończyło się legendarnym „goodbye drinkiem”, który zazwyczaj nie bywał tym ostatnim. Aż do pewnego feralnego, lipcowego wieczoru 2020 roku. Wtedy właśnie „goodbye drink” okazał się rzeczywiście tym pożegnalnym.
Wraz z niespodziewanym odejściem Rafała zamknęła się pewna epoka. Nie będzie już nigdy takich koncertów, wieczorów, rozmów do bladego świtu. Odeszła postać, która – być może trochę niezależnie od własnej woli – stała się dla wielu kozieniczan kimś absolutnie wyjątkowym. I choć sam „Zielony” zawsze pozostawał niezwykle skromny, był… kultowy.
Pewne historie na pewno nie zostaną opowiedziane publicznie, a znać je będą jedynie uczestnicy tamtych wydarzeń. I z całą pewnością zadbają o to, by pamięć o Rafale nigdy nie zaginęła.
„Nie ma nic. I pusty pokój. Spokój. Tak już zostanie…”. Te drzwi zostały zamknięte zbyt wcześnie. Jeszcze tyle było spraw do obgadania, jeszcze tyle kwestii do rozstrzygnięcia. Chyba każdy, kto choć raz zawitał do Zielonego, pamięta doskonale jego nigdy niespełnioną groźbę: „matka się dowie, zobaczysz!”. I z całą pewnością wszyscy woleliby, żeby matka się dowiedziała, by miał jej kto o tym powiedzieć…
Emil Kopański
Napisz komentarz
Komentarze