Część IV
Praca i lektura
Ileż pracy i zaangażowania wymaga sumienne spełnianie obowiązków pracownika gospodarczego zajmującego się odpadami medycznymi?
Nie za wiele. Praca ta wydaje się idealna dla kogoś, kto nie jest za bardzo leniwy, bo czasem jednak trzeba się sprężyć, ale też nie aspiruje do miana przodownika. Nie dziwi mnie zupełnie, że stanowisko to nie istniało ponoć, gdy nie było akurat stażysty, ponieważ nie mając innych obowiązków sprawny pracownik jest w stanie ogarnąć wszystko, co trzeba… no, powiedzmy w 4 godziny. To połowa formalnego czasu pracy. A reszta? Można pokręcić się po terenie z miotłą, można z kimś pogadać, można też pójść do garażu, pełniącego rolę składu makulatury i popatrzeć, czy nie trafiło się akurat coś ciekawego do poczytania. Bo z oddziałów wyrzucają codziennie różności i zdarzają się perełki: niżej niepodpisany przestudiował i „Sławnym pacjentów endokrynologicznych”, i „Podręcznik medycyny sądowej” (po której to lekturze człowiek zaczyna patrzeć na tramwaje z dużym respektem), nie odpuścił też wyraźnie nawiązującemu do dzieł Pollocka „Atlasowi chorób grzybicznych płuc”. Najosobliwszym z kuriozów wydał mu się natomiast fakt, że wraz ze zdezaktualizowanymi poradnikami na temat resuscytacji ktoś wywalił pewnego dnia nowiutkiego Ziemkiewicza – być może dlatego, że działo nosiło paramedyczny tytuł „Michnikowszczyzna. Zapis choroby”.
Zakładowe Centrum Wymiany Informacji
Aby jednak dać stażyście dodatkowe zajęcie między obchodami, jednostka nadrzędna deleguje go do pomocy przy rozlewaniu płynów. Płyny to wszystko, czego salowe używają do utrzymywania szpitala w czystości. Rozdzielane i przygotowywane są codziennie w specjalnym pomieszczeniu, gdzie albo rozrabia się koncentrat danego płynu i rozlewa do przynoszonych z poszczególnych oddziałów kanistrów, albo rozpuszcza okrutnie śmierdzące tabletki medicariny. Przydział tego akurat świństwa otrzymuje codziennie i stażysta, ponieważ służy ono do mycia wózka, tudzież neutralizacji plam z krwi.
Ta godzina czy półtorej spędzone w rozlewni płynów to dla na ogół samotnie snującego się korytarzach stażysty najfajniejsza część dnia. Sporo jest w tej mojej relacji kierowanych w różne strony zgryźliwych komentarzy, ale sympatia dla pań salowych jest jak najbardziej szczera. Niezależnie od grafiku i kolejności rozlewania zawsze tworzy się kolejka, toteż w małym pomieszczeniu zawsze gromadzi się sporo osób i... cóż, tu po prostu toczy się życie. Tu można dowiedzieć się o wszystkim, co dzieje się w szpitalu, z perspektywy osób, które muszą po tym wszystkim sprzątać. Epidemia zielonej biegunki na wewnętrznym? Wiemy wszystko. Szczególnie ekstrawagancki bądź zwyczajnie upierdliwy pacjent? Spokojnie, RODO nie obejmuje ogólnych opisów. Przedświąteczne po(d)rzucanie starszych domowników…?
No właśnie. Skoro odbiegliśmy już od ironicznej konwencji, teraz jeden akapit zupełnie serio. Pracując w szpitalu, po raz pierwszy usłyszałem o paskudnej i najzwyczajniej w świecie bardzo smutnej praktyce, polegającej na tym, że znajdują się osoby, które w okresie przedświątecznym uznają za dobry pomysł podrzucenie do szpitala dziadka, ciotki czy niedołężnej mamy, celem uzyskania swobody pozwalającej np. na świąteczny wyjazd bez troszczenia się o opiekę nad bliskimi. Nie oszukujmy się: starszego człowieka niemal zawsze coś boli i coś u niego w badaniach wyjdzie, znajdzie się więc pretekst, by zamiast z rodziną, spędził święta na wewnętrznym. Gdyby zdarzyło się tak niefortunnie, iżby osoby tego pokroju znalazły się wśród czytelników OKA, informacja dla nich: personel szpitala doskonale wie, co robicie.
Znachor
Przechadzając się pewnego dnia po terenie szpitala (o ile pamiętam, nie przyświecał mi podczas tej peregrynacji żaden konkretny cel, tu odsyłam do pierwszego akapitu) zbliżam się do spacerującego po dworze pacjenta, co dziwnym nie jest, ponieważ dzień jest bardzo ciepły. Facet przystanął i popatruje to na coś na chodniku, to na mnie, w taki sposób, że wiem, że zaraz do mnie zagada. Nie mylę się, bo gdy tylko podchodzę nieco bliżej…
- Masz pan kurzaje?
- Proszę??
- No, masz pan kurzaje?
Przez chwilę wpadam w konfuzję, zastanawiając się, czy ja źle słyszę, czy może ten gość jakimś dziwnym slangiem pyta mnie o papierosy, ale sprawa szybko się wyjaśnia.
- Bo wiesz pan, to jest dobre na kurzaje… - mówi facet, schylając się i wyrywając spomiędzy płytek chodnika jakieś zielsko z drobnymi żółtymi kwiatkami. Następnie łamie łodygę i demonstruje mi sposób użycia, smarując sobie dłoń wypływającym z badyla sokiem.
W ten oto sposób posiadłem wiedzę o niezawodnym sposobie na kurzajki, którym niniejszym się dzielę.
Część IV (EPILOG)
Każdy staż dobiega kiedyś końca. Koniec zaś... cóż, wypadałoby, by nosił znamiona jakiegoś podsumowania, prawda?
Chodzi wszak przecież w tym wszystkim, od strony wytycznych Urzędu Pracy patrząc, o nabycie nowych kompetencji i doświadczenia zawodowego, które pomoże długotrwale bezrobotnemu odnaleźć się na rynku pracy. Jak ma się ta optymistyczna teoria do praktyki?
Optymizm i zaradność
Z całą pewnością na stażu tego rodzaju można nauczyć się optymizmu, zaradności i niezrażania się, gdy środki i sytuacje zastane do optymizmu specjalnie nie zachęcają. Spalacz nie spala, chłodnia nie chłodzi, termometr nie mierzy temperatury (i dobrze, bo byłaby nie do przyjęcia), papierowe ręczniki służą do dekoracji, a mopy do tego, żeby były? Stażysta nawet nie zauważy, kiedy wszystkie te przeciwności losu brał będzie za codzienne, nie warte głębszej refleksji tło. Okaże się bowiem, że zadanie wyszczególnione w stażowych papierach jako
pomoc w utrzymaniu należytego stanu sanitarno-higiniecznego pomieszczeń na wyznaczonym odcinku pracy oraz przedmiotów, mebli znajdujących się w tych pomieszczeniach poprzez przeprowadzenie procesów mycia i dezynfekcji
ze znakomitym efektem wykonywać można dysponując na co dzień jednym mopem i szlauchem z zimną wodą. Mamy wszak zresztą na podorędziu również kanister z roztworem medicariny, która podobno skutecznie neutralizuje krew oraz inne ludzkie tkanki i wydzieliny, jakim zdarza się od czasu do czasu szukać szczęścia na wolności. Nie zna życia ten, kogo nigdy nie zaatakował kilkukilogramowy worek odpadów z urologii, zaskakując nadzwyczajną sprężystością i zwodniczą nieprzewidywalnością kłębowiska zużytych cewników. Wobec takich przejść, wszystko inne jawi się jako betka, a duma z okiełznania takiego potwora napawa optymizmem na cały dzień.
Współpraca
Tego akurat naprawdę można się tu nauczyć. Bez współpracy, także tej nieformalnej i dogadywania się z ludźmi, nie da się w takiej placówce sensownie funkcjonować. Jeśli stażysta liczyłby, że to system podaruje mu np. środki ochrony górnych dróg oddechowych, by umożliwić wysprzątanie garażu na makulaturę z podłogą zasłaną 10-letnią chyba warstwą kurzu i pyłu, albo wymycie chłodni po odebraniu odpadów przez firmę utylizująca (wyobraźcie sobie pomieszczenie o temperaturze nieco tylko niższej od pokojowej, w którym przez kilka dni składowano wielką stertę worków, z których zawsze wycieka krew i inne różności, a oprócz tego walają się części opatrunków, strzykawki i tak dalej)… to by się przeliczył, najlepiej więc po prostu przedstawić swoja sprawę miłym paniom, którym pomagamy w rozlewaniu tzw. płynów i które z tej racji dysponują tego rodzaju gadżetami. My pomożemy komuś, przewieziemy coś przy kiepskiej pogodzie, coś podrzucimy – w kluczowym momencie dostaniemy za to potrzebne akcesoria, radę, ktoś pożyczy nam sprzęt, pozwoli w potrzebie przejechać się windą, którą formalnie jeździć nam nie wolno. Inicjatywa oddolna to klucz do sukcesu, gdy systemowa papierologia rozkłada ręce.
System zresztą też miewa swoje problemy…
Zaskakująca intensyfikacja amputacji
- Chłopaki, jest prośba. Trochę nam się tu w biurze nie bilansuje rozliczenie jak trzeba, jest za dużo 18 01 03, a za mało 18 01 02. Jakbyście teraz mogli powpisywać codziennie kosztem tego 18 01 03 trochę 18 01 02…
- Trochę, to znaczy ile?
- No, do końca roku żeby było tak z 350 kg.
- Yyyy, no dobra, spróbujemy.
Skłamałem. Tzn. nawet chciałem pomóc, ale… nie będę udawał, że pamiętam teraz dokładne liczby, ale ogólnie rzecz biorąc do końca roku było niedaleko, więc przy uwzględnieniu prośby musielibyśmy codziennie wymyślać kilkanaście kilogramów zamówionego artykułu. Sęk w tym, że, jak może pamiętacie z części II, 18 01 02 to właściwie dwie rzeczy: łożyska i amputowane nogi. Spełnienie prośby mogłoby zatem wzbudzić podejrzenia, czemu nagle zaczęło się rodzić tyle dzieci, lub, co gorsza, czemu szpital dzień w dzień amputuje średnio 3 nogi na dobę. Jako, że z końcem roku dobiegał końca i mój staż, olałem temat i wkrótce dałem – nomen omen – nogę.
Co ciekawe i być może znamienne: o ile mi wiadomo pytająca również była stażystką.
Podsumowując…
Podsumowując - było fajnie. Jeśli nie macie pomysłu na wakacje, serdecznie polecam szpitalny staż na stanowisku pracownika gospodarczego, która to praca jest absolutnie wolna od jakiejkolwiek odpowiedzialności i stresu. Wszystkich pracowników, z którymi miałem styczność, w tym w szczególności kolegę, z którym współpracowałem, a o którym nie wspominałem, bo pewnie by tego nie chciał, szczerze i serdecznie pozdrawiam. Szanowna Dyrekcjo: panie salowe, które macie na etatach, to skarb. Dajcie im od czasu do czasu odpocząć. Pozdrawiam również panie kierujące moim działem, choć pewnie zarzuciły czytanie tego cyklu po pierwszym odcinku, oraz pracowników działu technicznego, w szczególności pana L. Mam nadzieję, że co złego, to mimo wszystko nie ja.
Kto wie zresztą, czy to wszystko od początku do końca nie zostało zmyślone...
Stażysta
Napisz komentarz
Komentarze