Rozdział 16
Portfel
Ślesicki w rozmowach z mieszkańcami Jelenic zaprzeczał, że zakup terenu w centrum miasta to inicjatywa Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Niepodległości. Przekonywał, że ani on, ani ludzie z komitetu nie mieli z tym nic wspólnego. O kupowaniu działek przy ulicy Warczewskiej wiedzieli tyle, co inni mieszkańcy. Niewiele. Nikt z nich nie wpadł na pomysł, aby występować o zmianę lokalizacji pomnika. Ślesicki mówił wprost. - To był pomysł burmistrza Mleczki! To on zaproponował, aby komitet przystał na tę zmianę. Przekonywał, że lepiej będzie, jak pomnik stanie w centrum, niż gdzieś na obrzeżach miasta. Jak planowano pierwotnie.
Nikt z komitetu nie podejrzewał wtedy, że za tą propozycją kryje się drugie dno. Z pozoru wszystko wydawało się racjonalne i logiczne. Dopiero później członkowie komitetu zorientowali się, że ulegli manipulacji.
Pierwszy ostrzegawczy dzwonek pojawił się, gdy Mleczko poprosił o oficjalny wniosek w sprawie nowej lokalizacji. – Przecież wszystko było ustalone, po co ta biurokracja – zdziwił się Ślesicki. – Ale jak trzeba, to trzeba – machnął ręką i namówił Adama Jurkiewicza, żeby podpisali wniosek jako przedstawiciele komitetu.
Już kilka dni później Mleczko zaczął wykorzystywać ten fakt. Gdzie tylko mógł podkreślał, że na gruncie kupionym w centrum Jelenic stanie pomnik. - I w zasadzie z tą myślą od początku gmina o ten grunt zabiegała – zapewniał burmistrz. Nie trudno było przyznawać mu w tym względzie rację. Jest rzeczą naturalną, że pomniki stawia się w miejscach centralnie położonych. Szczególnie z takiej okazji, jak setna rocznica odzyskania niepodległości. Co najmniej dziwne byłoby, gdyby upchano go w odleglej dzielnicy. Z tym, że w tym wypadku tak właśnie postąpiono. Dokładnie rok wcześniej rada gminy na wniosek Mleczki podjęła taką decyzję. No cóż! – jak to mówią: Lepiej myśleć, niż nie; czyli tylko … nie zmienia zdania.
Drugi fakt, który wywołał zaniepokojenie Ślesickiego, to konkurs na wykonawcę projektu pomnika. Formalnie przeprowadzała go komisja. Ślesicki brał udział w jej pracach, i szybko zorientował się, że to jedynie „gra pozorów”. A tak naprawdę decyzje zapadają gdzie indziej. Smród geszefciarstwa wyczuwał na odległość. Nie mógł się zgodzić na firmowanie „lipy” za milion złotych. Na tyle zaś opiewała oferta, której po cichu sprzyjał jelenicki ratusz. Przyszło otrzeźwienie. Ślesicki postanowił działać. Zaprotestował. Poszedł do prasy. Zrobiło się zamieszanie. Oferta upadła. Z obawy przed skandalem Mleczko musiał wycofać się z jej forsowania.
- Choć była interesująca, to trochę za droga – przyznawał oficjalnie. Tym niemniej, nieoficjalnie z projektu za bańkę nie chciał rezygnować. – Trzeba go schować w większej koncepcji. W końcu na urządzenie terenu przy Warczewskiej planujemy wydać piętnaście milionów złotych. Milion w tę lub drugą stronę, nie zrobi różnicy. Koniecznie muszę o tym pogadać z Romkiem Sobczykiem… – zastanawiał się Mleczko, i snuł wizje. Nie tyle dotyczące zmian, jakie zajdą w wyglądzie centrum Jelenic, co objętości jego portfela; o zachwytach wdzięcznych wyborców nie wspominając. Fakt, że udało mu się przepchnąć przez radę gminy wszystkie plany związane z zakupem działek przy Warczewskiej, wprawiały go w euforyczny nastrój. - Teraz już tylko wystarczy wmówić mieszkańcom, że piętnaście baniek przy dwustumilionowym budżecie, to żaden wydatek, i kolejna kadencja w kieszeni – przytakiwał sam sobie w myślach Mleczko. Zostało tylko czekanie na kampanię wyborczą i nieuchronne zwycięstwo.
* * *
Minęły zaledwie trzy miesiące od zakończenia transakcji zakupu nieruchomości. W między czasie pomysły Mleczki ubrano w odpowiednie dokumenty. Opracowano projekty uchwał w sprawie zmian w budżecie i nowej lokalizacji budowy pomnika. (Narracja z pomnikiem w tle na dobre miała już zagościć w agitacji jelenickich włodarzy. Odgrywać rolę „listka figowego” geszeftów przy Warczewskiej). Oba projekty skierowano na najbliższą sesję rady gminy w Jelenicach.
W czwartek 16 marca 2008 roku, punktualnie o czternastej, zaczęło się posiedzenie. Kwota piętnastu milionów, jaką Mleczko proponował wydać na urządzenie centrum miasta, wywołała kompletny szok u radnych opozycji. Podnosili wątpliwości. Żądali wyjaśnień. Domagali się dokumentów i szacunków inwestorskich. – Jakim cudem na kilka alejek w parku, parę ławek i publiczną toaletę chcemy wydać taką kasę?! – pytali z niedowierzaniem, i nawoływali do opamiętania. Wszystko na nic. Wiceburmistrz Czerwonka oznajmił, że na tym etapie dokumenty planistyczne mają charakter „wewnętrzny”. I co się z tym wiąże, nie podlegają udostępnieniu. – Nawet radni nie mogą mieć do nich wglądu – przyznawał z udawanym zawodem w głosie. Oczywiście, była to kompletna bzdura. Rada kontroluje działalność burmistrza, i radni mają prawo zaglądać do każdego urzędowego dokumentu. Czerwonka jednak szedł w zaparte. Kilkakrotnie podkreślał również, że znaczną część środków pochłonie budowa pomnika. – Pomnik Niepodległości to wyzwanie. Także finansowe. Pamiętajmy o tym – przypominał Czerwonka, robiąc zatroskaną minę. W rzeczywistości realizował wcześniej ustalony scenariusz.
Radni z Unii Jelenickiej, starym zwyczajem, nabrali wody w usta. Wierni dewizie sienkiewiczowskiego Rocha Kowalskiego: Jakże to? Toć co mój hetman chce, to czynię! Dyskusja na argumenty nie miała żadnego sensu. O wydaniu piętnastu milionów złotych rozstrzygnęło głosowanie. Zasada większości. Po prostu arytmetyka. Dziesięć głosów „za”, sześć „przeciw” i cztery „wstrzymujące”. W ten sposób trzy godziny od rozpoczęcia sesji było po wszystkim. Kolejny „słomiany” interes Mleczki nabrał urzędowej mocy. Odtąd miliony z gminnej kasy mogły być legalnie wydawane. Wydawane na dróżki, krzaczki i … miejską wygódkę w centrum miasta.
* * *
Kiedy pół godziny później redaktorzy Tymkowski i Dacki omawiali w pobliskim pubie, to czego byli świadkami na sesji jelenickiej rady, nie mogli pojąć, jak do tego doszło. Brakowało racjonalnego wytłumaczenia. Tymkowski zamówił whisky, i spróbowali wmusić w siebie drinka, zanim przystąpili do głębszych wynurzeń. Okoliczności same wręcz namawiały, ażeby się napić. Zamówili następną kolejkę. Jeszcze jeden łyk i Tymkowski przeszedł do sedna.
- Ich wszystkich można tak po prostu kupić?
- Kogo masz na myśli? – odparł Dacki.
- No tych waszych radnych, co siedzieli cicho, a potem potulnie głosowali „za” wyrzuceniem z miejskiego budżetu piętnastu baniek – zauważył Tymkowski i dodał pospiesznie. – Sorry, że tak mówię „waszych”, ale to w końcu ty w tym gronie reprezentujesz jelenickie media.
- Nie ma sprawy. Ja się już przyzwyczaiłem. Obserwuję u nas to zjawisko z kadencji na kadencję.
- „Zjawisko”, nieźle powiedziane – uśmiechnął się Tymkowski.
- Można to nazwać inaczej. Klientelizm, kumoterstwo, korupcja polityczna. Ale niezależnie od nazwy zawsze chodzi o to samo…
- Czyli o co?
- O to, co wszędzie, gdzie patologia staje się normą…
- Czymś normalnym, zwyczajną codziennością – wtrącił Tymkowski.
- Dokładnie – przytaknął Dacki i ciągnął dalej.
- W Jelenicach, jak w wielu innych gminach średniej wielkości, układ nieformalnych zależności już dawno zastąpił oficjalne mechanizmy i procesy decyzyjne. A mieszkańcy nawet nie zauważyli, kiedy zamiast podmiotem, stali się przedmiotem tej gry. Więc gdy wybierają radnych nie zdają sobie sprawy, że oni w pierwszej kolejności służą decydentowi, który roztacza nad nimi opiekę, wspiera ich lub też daje zatrudnienie. A dopiero potem myślą o jakimś tam abstrakcyjnym interesie wspólnoty.
- Tak, to smutne.
- Tragiczne, ale taki jest stan w naszym kraju tzw. lokalnej demokracji. I nic na to nie poradzimy – spuentował Dacki.
koniec rozdziału 16.
Luther Faun
Cdn.
Ten i poprzednie rozdziały dostępne na naszej stronie: www.tygodnikoko.pl
w zakładce POWIEŚĆ
Napisz komentarz
Komentarze