Cały tydzień w tym regionie dopisywała wręcz idealna pogoda jak na maj przystało jednakże skutki nieprzychylnej aury tegorocznej wczesny w dalszym ciągu były odczuwalne na trasie wyścigu. Pierwsze dwanaście kilometrów to ciągła walka z gliniastym błotem tak charakterystycznym dla ziemi świętokrzyskiej i niezwykle śliskimi, mocno rozjeżdżonymi przez leśników, koleinami. W efekcie czego bardzo dużą część tego odcinka trzeba było pokonywać z tzw. buta. A jazda bardziej polegała na próbie utrzymania równowagi bo o ściganiu i wyprzedzaniu praktycznie nie można było mówić. Wszyscy więc grzecznie przemieszczali się jeden za drugim jak w kolejkach pod wyciąg w szczycie narciarskim. Za to dalszą część wyścigu to już esencja ścigania MTB. Ostre, długie podjazdy, często przekraczające 1000 metrową wspinaczkę, po której nogi zaczynały odmawiać współpracy z mózgiem a zaraz potem strome zjazdy usiane kamieniami i uskokami na których niektórzy schodzili z rowerów z obawy przed upadkiem. z rzadka wjeżdżało się na w miarę płaskie odcinke na których można było delikatnie odetchnąć. Największą “atrakcją” jednak był podjazd pod wyciąg gdzie większości brakowało przełożeń i musieli pomagać rowerowi we wspinaczce. Tak z grubsza wyglądała charakterystyka trasy na której toczyła się rywalizacja a jako pierwsi ruszyli na nią zawodnicy z najdłuższego dystansu Medio wynoszącego 88 km a wśród nich nasz największy hardcorowiec, Justyn Wójcik, który jako jedyny z kozieniczan porwał się na ten wyczyn. Mało tego, zrobił to ze świetnym skutkiem mijając linie mety w czasie 04:42:39 uzyskując 15 wynik w klasyfikacji generalnej i 5 w swojej kategori.
Pół godziny po Medio wyruszył dystans Fan wynoszący 44 km z którym postanowiło zmierzyć się sześciu zawodników ENERGII: Szymon Abramczyk, Jakub Bogacki, Piotr Nowakowski, Mateusz Rosiak, Grzegorz Rusinowski i Rafał Wiatrzyk.
Ponieważ wiedzieliśmy z opisów, jakie ukazały się na forach społecznościowych, że trasa nie jest łatwa i usiana licznymi niespodziankami, naszym podstawowym założeniem było cało i zdrowo dotrzeć do mety. Nie oznaczało to oczywiście że mamy jechać jak do kościoła na mszę pomimo, że była to właśnie niedziela. Tzw. rozjazdówka była bardzo krótka i zaraz zamieniała się w podmokłego singla, dlatego tuż po starcie staraliśmy się jak najbardziej przedrzeć do przodu aby stać w jak najkrótszej kolejce. Na początku, przez kilkanaście kilometrów prowadziłem naszą ekipę, po czym wyprzedził mnie Grzesiek i odskoczył na taką odległość że momentami traciłem go z widoku. Ale jak się potem sam przyznał narzucił zbyt ostre tępo i musiał zwolnić a wtedy go dogoniłem i wyprzedziłem. Na przedostatnim, bardzo długim podjeździe, dogonił mnie i dość swobodnie wyprzedził Kuba Bogacki. Momentami jeszcze próbowałem mu dotrzymać kroku co poskutkowało tym, że finiszowałem tylko pół minuty po nim uzyskując 13 czas a Kuba 22 w swoich kategoriach. Jakież było nasze zaskoczenie gdy po jakimś czasie zamiast Grześka ujrzeliśmy na finiszu Mateusza. Okazało się, że na ok. 1,5 km przed metą Grzesiek złapał gumę i resztę trasy, mimo próby łatania, musiał pokonać na kapciu. Mateusz wykręcił miejsce tuż za podium a Grzesiek niestety dopiero 33 w kategorii. Bez większych dodatkowych atrakcji do mety dotarł Szymon Abramczyk natomiast Rafał Wiatrzyk borykał z awariami napędu przez co nie uzyskał zadowalającego go wyniku.
Pomimo trudności (a może właśnie dzięki nim) jesteśmy zadowoleni z wyników.
Napisz komentarz
Komentarze