Edmund Kordas, Tygodnik OKO: Zaczynamy od gratulacji, bo jesteście parę dni po odbiorze nagrody Festiwalu Podróżniczego Śladami Marzeń…
Ola Synowiec: Tak, byliśmy na festiwalu w Poznaniu, na Międzynarodowych Targach Poznańskich, gdzie dostaliśmy pierwsze miejsce za podróż i opowieść o podróży wokół Polski, podczas której pokonaliśmy 3322 km całkowicie pieszo.
Wy, to znaczy Ty, Ola Synowiec, i nieobecny tu dzisiaj…
…bo obecny w Boliwii, Arkadiusz Winiatorski, mój partner życiowy i podróżny.
Zaraz dojdziemy do tego, bo gdy mieliśmy w roku 2016 okazję publikować w OKU pierwszy wywiad z Tobą, byłaś jeszcze podróżniczką solo i mieszkałaś w Meksyku, ale wszystko przecież wszystko zaczęło się jeszcze wcześniej, w Kozienicach! Było takie kółko fotograficzne, prowadzone przez…
Grzegorza Wronikowskiego, w Zespole Szkół w Kozienicach. W tym czasie też działałam ostro w PTTK, w sekcji rajdów pieszych, z Heniem Motyką i przede wszystkim z Ryszardem Wojcieszkiem, czyli naszym słynnym Wodzem, który nauczył mnie bardzo sprytnej definicji słowa „skrót”, czyli:
- Ile mamy dzisiaj do przejścia?
- 20 km.
- A ze skrótem?
- Ze skrótem 25! (śmiech)
Mieliśmy też w ZS wspaniałą sekcję imprez na orientację, przy SKKT, prowadził nas wtedy Mirek Mazur. Też mieliśmy super wyniki, a nauczyło mnie to takiej orientacji w terenie, że się nie gubię na drugim końcu świata. Czyli: tak, wszystko zaczęło się w Kozienicach.
Czyli już wtedy wiedziałaś, że będziesz chodzić! Gdy byłaś na studiach, pojawił się taki skrót - Totutotam.
Tak. Na Pradze mojej ukochanej, moim drugim domu z trzech w sumie, bo oprócz Kozienic jest jeszcze Meksyk, stworzyliśmy z kolegą taką grupę Totutotam, która organizowała cotygodniowe slajdowiska podróżnicze. Zaczęliśmy w roku 2009. Te slajdowiska, które teraz są bardzo popularne w całym kraju, a od jakiegoś czasu również w Kozienicach, za sprawą prowadzonego przez nas Kozienickiego Klubu Podróżnika, to wtedy była zupełna nowość! Istniało to gdzieś na uczelniach, ale w takiej formie, że gdzieś w knajpie, przy jakimś piwku się spotykamy i opowiadamy sobie o podróżach — to było jeszcze bardzo mało spotykane. Co tydzień zapraszaliśmy tam po kilka osób, które opowiadały o swoich podróżach, a ja poznałam naprawdę mnóstwo ciekawych ludzi i ciekawych miejsc, które później zechciałam odwiedzić. Później, wychodząc od tych małych spotkań, zaczęliśmy robić coraz większe imprezy kulturoznawcze, m.in. poświęcone danemu kierunkowi, typu np. wielka impreza wietnamska, gdzie była i muzyka, i poezja, i jedzenie, i karaoke… mnóstwo tego było, była impreza brazylijska, był Sylwester Bałkański, obchodzony dwa tygodnie po naszym sylwestrze, był w którymś momencie nawet czterodniowy wielki festiwal kultury bałkańskiej z różnego typu aktywnościami, filmami, slajdowiskami, z nauką tańców. Później wynikła z tego największa impreza, jaką zrobiliśmy, czyli Urodziny Pragi. Usiedliśmy po Sylwestrze Bałkańskim i mówimy: „OK, co następnego? Może tak za miesiąc byśmy zrobili imprezę?” Kolega zaczął googlować „Praga” i okazało się, że Praga dostała prawa miejskie 10 lutego. Może by więc zrobić taką imprezę o Pradze, jakie robiliśmy wcześniej o innych krajach? Czyli spojrzeć na Pragę z perspektywy takiej trochę turystycznej i zrobić to w podobny sposób: coś opowiadamy, jest jedzenie, muzyka, są jakieś aktywności… Tak zaczęliśmy obchodzić Urodziny Pragi, które w przekazach medialnych stały się takim trochę manifestem, że Praga jest jednak osobnym bytem, niż Warszawa i ta kultura praska jest też trochę może inna niż warszawska.
Przejdźmy może teraz do tego momentu, gdy poznałaś pewnego faceta, który szedł sobie akurat z Panamy i chciał spotkać w Meksyku kogoś z Polski.
Mój Arek — wtedy jeszcze nie mój, jakiś tam Arek z Żor — napisał do mnie, gdy przechodził przez Meksyk. Na początku ruszył z Ameryki Południowej, gdzie znalazł się jako wolontariusz na olimpiadzie w Rio i później zdecydował się tam zostać. Przejechał tę Amerykę Południową stopem, 36 000 km w półtora roku. W Panamie zdecydował się zwolnić i stamtąd wyruszył już całkowicie pieszo. Przeszedł sześć krajów Ameryki Centralnej i na południu Meksyku napisał w swoich mediach społecznościowych czy są tu jacyś Polacy?, bo brakuje mu polskiej mowy. Wtedy odezwał się nasz wspólny znajomy Zdzich Rabenda, ojciec chrzestny naszego związku — będziemy mu wdzięczni do grobowej deski — że jest tam taka Ola, mieszka właśnie na samym południu, więc się zaraz możecie spotkać i że „w Meksyku nie spotka cię nic lepszego niż Ola”. Dodał jeszcze: „Emocje gwarantowane”. I tak wykrakał (śmiech), że gdy Arek przyszedł, miał wejść do miejscowości San Cristóbal de las Casas, gdzie mieszkałam, tylko na trzy dni, a został na trzy miesiące. Te trzy miesiące pozwoliły, żeby wykiełkowała miłość, żeby Arek zapytał, czy chcę z nim chodzić, dosłownie i w przenośni… no i poszliśmy razem przez Meksyk i dalej. Ponad 7 tys. km, bo tyle zrobiliśmy wspólnie. Arek w sumie prawie 12 tys.

Słyszałem o takiej historii, że Arek przedstawiał się jako Polak, a w Meksyku polaco oznacza domokrążcę, obwoźnego handlarza…
Tak, to było śmieszne, bo jak się przedstawiał i mówił, że jest polaco, to ludzie od razu patrzyli na ten wózek, na którym wieźliśmy wszystkie rzeczy. Jak się idzie 12 tys. km, to plecak odpada, plecy wcześniej czy później by to wypomniały, poza tym tych rzeczy jednak trzeba trochę mieć. My na tym wózku mieliśmy w sumie 47 kg, a nie wyobrażam sobie dźwigania przez tyle kilometrów ponad 20 kg na plecach. Skoro zatem Arek idzie z tym wózkiem i mówi, że jest polaco, to dla wszystkich było oczywiste, że coś w tym wózku wiezie na handel i ciągle pytali co sprzedajesz?
Jak to jest z tym chodzeniem? Nie od razu chyba robiliście takie dystanse typu kilkadziesiąt kilometrów na nogach?
Ja nie miałam żadnego przygotowania fizycznego, ostatnie lata spędziłam, pisząc książkę w pozycji, nie oszukujmy się, półleżącej, a tymczasem zjadłam jajecznicę i wyszłam. To nie jest tak, że wcześniej trenowałam przez nie wiem ile. Wszystko zaczyna się od pierwszego kroku. Pierwszego dnia zrobiliśmy chyba 20 km, potem znów 20, później 17, później 7, były odciski, ale krok za krokiem stawałam się silniejsza i chyba najważniejsze było to, że ja nie myślałam, że mam do przejścia jeszcze te 7 tys. kilometrów, bo bym zwariowała i nigdzie bym nie poszła. Dojdźmy do tej miejscowości, potem zobaczymy. Przejdźmy to wzgórze, zobaczmy co z niego widać. Rozdzielanie sobie tego i myślenie o tym mniejszymi fragmentami naprawdę mi pomagało, bo na początku nie było łatwo.
Na ile starczała Wam para butów?
A jak myślisz?
Pewnie na 100-200 km…
Starczała nam na 1000 km, a nie było to markowe obuwie, tylko takie najtańsze, w przeliczeniu jakieś 40 zł za parę. Ja na 7 tys, km zużyłam 7 par, Arek na 12 tys. zużył 12.
A szliście w dużej mierze w takie upały, jakie teraz i w Polsce panują.
Nie było wcale aż tak ciepło, jak można by się spodziewać, bo duża część Meksyku jest położona na dużych wysokościach, np. ponad 2 tys. nad poziomem morza.
A gdy szliście dookoła Polski?
Było chyba goręcej niż w Meksyku [śmiech], chociaż w Meksyku też bywały sytuacje ekstremalne, w USA też było naprawdę gorąco. Jak sobie radziliśmy? Przede wszystkim szukaliśmy cienia i w tych godzinach, kiedy jest najbardziej gorąco, robiliśmy sobie sjestę. Już rozumiemy, po co ona jest w krajach iberyjskich i iberoamerykańskich, do czego służy, no bo rzeczywiście wtedy się nie da nic innego robić. Zatrzymywaliśmy się więc w jakimś cieniu, często pod wiaduktem, bo na pustyni nie było nieraz innej opcji, no i szłam w dwugodzinną drzemkę, która dawała mi siłę na resztę marszu.
Gdybyś miała dokończyć zdanie: „Chodzenie jest dobre na…”
Wszystko! Chodzenie jest dobre na wszystko… [Ola pośpiewuje]. Chodzenie jest super pod wieloma względami: jest zdrowe dla nas, dla naszego ciała — ja schudłam 13 kilo podczas tej podróży; jest dobre dla naszej psychiki, bo naprawdę oczyszcza umysł, pozwala przemyśleć niektóre rzeczy, nawet się uzdrowić psychicznie; jest zdrowe dla naszego portfela, zwłaszcza przy dzisiejszych cenach paliwa; jest zdrowe dla planety i jest fajną metodą na poznawanie nawet tej najbliższej okolicy. Kiedy szliśmy wokół Polski, przyłączały się do nas różne osoby i mówiły, że w swojej okolicy zauważają rzeczy, których nigdy nie widzieli, choć mieszkają tak blisko, bo na co dzień jeżdżą samochodem. Ważne, że można poczuć to wszystkimi zmysłami, bo nie ogląda się tych krajobrazów jak zza szyby, tylko się jest częścią tych krajobrazów. Można je poczuć, dotknąć, zatrzymać się czasem w miejscu, gdzie samochód się nie zatrzyma, zrobić zdjęcie, przyjrzeć się czemuś, gdy w samochodzie to jest takie: „O, tam było chyba coś fajnego, ale już minęliśmy”.
A jak się robi fajne zdjęcia?
Nie jestem super fotografem, zdjęcia robię hobbystycznie. Ja raczej piszę, ale czasem jest tak w polskiej prasie, że jeśli piszę na mało popularny temat, gdzie nie mogą dostać zdjęć skądinąd, na przykład ze stocka, to muszę sama zrobić zdjęcia tematowi, żeby mnie opublikowali, bo wiadomo, jesteśmy kulturą wizualną, zdjęcie musi być.
Rozumiem, że robisz to na czuja, ale te pierwsze zajęcia, wyniesione jeszcze z kółka fotograficznego to jest chyba podstawa Twojego warsztatu?
Tak, tam były zasady kompozycji, kadrowania, co naprawdę dało mi mocną podstawę, ale lata robienia zdjęć, a dużo robię zdjęć ludziom, to przede wszystkim budowanie tej więzi, ustalanie z ludźmi, jak chcą być sportretowani. I widzę, że takie otwarcie się na nich i współpraca z nimi przy robieniu zdjęcia zabiera mnie o wiele dalej, niż np. robienie komuś zdjęć z ukrycia, bo wtedy mówią „OK, to może zrobisz zdjęcie w mojej kuchni, bo mam tam coś ciekawego” - i nagle wchodzę do czyjegoś domu i nawiązuje się jakaś głębsza więź. Myślę, że to jest rzecz, której nauczyły mnie podróże.
Przypomnijmy Wasze namiary w social mediach, Arek ma na Facebooku stronę Stones On Travel, a Ty swój blog o Meksyku…
Mexico Magico Blog, tak jest. Nadprodukujemy byty w Interncie, ale każdy jest na inny temat: Mexico Magico jest o Meksyku, Stones On Travel o naszych pieszych podróżach.
No i mamy książki, również dwie, w tym jedną wspólną.
Tak, jedna książka jest o Meksyku, moja solowa - „Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk”, o religijności XXI w. w Meksyku [Czarne, 2018], a druga wspólna z Arkiem o naszej podróży pieszej przez Ameryki [„Na poboczu Ameryk. Pieszo z Panamy do Kanady”, Czarne 2022]. Napisałam jeszcze parę przewodników po Meksyku z przyjaciółką, przewodniczką, cztery z nich już się ukazały w wydawnictwie Pascal, to są już takie typowe przewodniki turystyczne.

Wyjechałaś z Kozienic i wróciłaś. Tu już będzie Wasz dom?
Tak, taki jest plan, jestem reemigrantką. Te lata podróży i mieszkania w Warszawie pokazały mi, że w Kozienicach jest naprawdę fajnie i widzę, że nie jestem odosobniona w tym trendzie reemigracji. Szczególnie w czasach, gdy po pandemii praca zdalna staje się coraz bardziej popularna, firmy ją dopuszczają i można być w biurze raz na tydzień, Kozienice są przecież świetnym miejscem, żeby popracować sobie w tańszych okolicznościach przyrody i o wiele przyjemniejszych, bo cichszych, zieleńszych. To jest super pomysł, żeby być poza dużym miastem, no i nie ukrywajmy: Warszawa jest pieruńsko droga. Za cenę małego mieszkanka w Warszawie, tutaj można kupić dom, więc czemu nie?
Rozumiem, że Klub Podróżnika jest początkiem czegoś?
Tak. Na spotkania Kozienickiego Klubu Podróżnika, robionego przez nas wspólnie z kozienicką biblioteką, zapraszamy pisarzy i reporterów podróżujących po świecie. W 2024 roku odbyło się 7 takich spotkań, wybraliśmy się w ilustrowane zdjęciami i filmami podróże m.in. na Grenlandię, do Indonezji czy Paragwaju. Jeśli uda nam się pozyskać środki, w tym roku będziemy kontynuować spotkania, chcemy również zaprosić do opowieści kozieniczan. Wielu z nas przecież podróżuje, więc, zamiast opowiadać o wojażach znajomym przy kolacji, czemu by nie podzielić się z szerszą publicznością, na dużym ekranie biblioteki, poznać się, zainspirować więcej osób?
Plany podróżnicze na rok 2025?
Oszczędzamy na ogrzewaniu domu i spędzamy dużo czasu w Ameryce Łacińskiej. Jeździmy trochę jako piloci z grupami do Meksyku. Arek nie tylko do Meksyku, bo on jeździ po całej Ameryce Łacińskiej. Wracam też do Meksyku, żeby napisać kolejne teksty, reportaże, tak że też tam trochę czasu spędzę, no a w wakacje kolejna wyprawa piesza przez Polskę.
Teraz na ukos? Bo dookoła już obeszliście…
Jeden z tych pomysłów jest taki, żeby wejść na Rysy z poziomu morza. Zdobywamy koronę gór Polski, to jest bardzo fajna rzecz: 28 najwyższych szczytów głównych pasm górskich w naszym kraju. Można sobie zamówić specjalną książeczkę zdobywcy i wbija się tam pieczątki, które są zwykle na szczytach albo w okolicy szczytów, robi się zdjęcie... no i mamy już ich 27 na 28, brakuje nam tylko tych naszych Tatr, więc pomyśleliśmy, że jak już wchodzić na Rysy, to czemu nie z poziomu morza, czyli z Gdańska.
A ja sobie tak pomyślałem: czemu by nie przejść najdalej wysuniętych punktów, z Bieszczadów, aż tam na wyspę Wolin, po przekątnej?
My odwiedziliśmy, jak szliśmy wokół Polski, te skrajne punkty północ-południe, wschód-zachód, byliśmy też w Świnoujściu… wiec w sumie już to zrobiliśmy! I to nawet nie najkrótszą drogą, tylko tą okrężną.
A w warstwie medialnej, czegoś możemy się spodziewać, np. nowej książki?
Na razie nic nie planujemy, ale wydawnictwo nas bardzo mocno ciśnie, żeby tym razem napisać coś o Polsce.
Wydawnictwo Czarne?
Tak, nasze ukochane. Jest świetne, oni w ogóle sami się do mnie zgłosili z tą pierwszą książką. Byłam wtedy w Brazylii, w stanie Bahia, i tam jest taki zwyczaj, że na specjalnej bransoletce wiąże supełki - po jednym na każde życzenie. Ja zawiązałam sobie trzy supełki na trzy życzenia i jak ta bransoletka miała mi spaść, to miało się to spełnić. Jeszcze nie spadła, a tu wydawnictwo Czarne pisze do mnie, żeby te książkę napisać - a jednym z tych trzech marzeń było, żeby powstała książka, a lepiej sobie tego nie mogłam wymarzyć. Moje ulubione, najlepsze w Polsce wydawnictwo, pisze samo do mnie, żeby wydać u nich książkę. Mówię: bransoletko, działasz! Nie wierzę na co dzień w takie rzeczy, ale tu coś dziwnego się zadziało, to było jak jakaś gwiazdka z nieba!
Super, niech zatem się zadzieje i spotkajmy się tutaj wkrótce!
Na razie pochłania nas głównie remont domu i nasze wyprawy są głównie do sklepu budowlanego, ale mamy nadzieję, że niedługo ta druga książka powstanie, bo mamy super warunki, żeby tutaj pisać. Chodzić tam, pisać tutaj, w Kozienicach… naprawdę pod tym względem Kozienice powinny się reklamować jako raj dla pisarzy!
Czyli nie tylko „idealne na szczęście”?
Idealne na pisanie też.
Napisz komentarz
Komentarze