Tygodnik OKO: Już samo miejsce, gdzie rozmawiamy, nasuwa pierwsze pytanie, mianowicie: jak udaje się Panu łączyć obowiązki prezesa kawiarni Kulturalna, w której dzieje się przecież sporo, z rolą redaktora naczelnego najbardziej poczytnej kozienickiej gazety?
Edmund Kordas, redaktor naczelny Tygodnika OKO: Zacznę od sprostowania: nie prezesem kawiarni, a spółdzielni socjalnej „Przystanek Kozienice”, która tę kawiarnię prowadzi, obecnie jest ona zresztą podstawą jej działalności. Sama spółdzielnia zaś to twór, który powstał w roku 2020dzięki, nie ukrywam, mojej inicjatywie i rozmowom z Piotrem Kozłowskim, który wówczas jeszcze nie był burmistrzem - gdy natomiast nim został wróciliśmy do tego tematu i po około 2 latach przygotowań rozpoczęliśmy działalność. Szkoda, że tak się nieszczęśliwie złożyło, że z tym startem wstrzeliliśmy się akurat w pandemię i ten najsurowszy lockdown, więc z obsługi ruchu turystycznego, która miała być podstawą naszej działalności, nic oczywiście nie wyszło, tą podstawą stała się więc działalność gastronomiczna, a potem także, gdy te pandemiczne obostrzenia złagodzono, także działalność kulturalna i rozrywkowa, czyli organizacja koncertów, dancingów i spotkań z ciekawymi ludźmi. Wydaje mi się, że w tym momencie nasz wkład w kozienicką kulturę jest już widoczny, ludzie widzą, że coś się w tej kawiarni dzieje, że jeśli ktoś ma pomysł i chęci - jak na przykład, żeby daleko nie szukać, nieformalna grupa wokalno-instrumentalna SKoK w BoK - to warto do nas przyjść i na pewno coś się uda wspólnie zorganizować. Są więc u nas nie tylko ciastka, doskonała kawa i zapiekanki, ale i coś za strawy duchowej. A jak to godzę z rolą naczelnego? Otóż nie chciałbym się chwalić, ale przypomnę, że jestem absolwentem wydziału ekonomicznego UMCS na kierunku Organizacja i Zarządzanie i okazuje się, że pewne rzeczy wtedy przyswojone, teoretyczne, ale wynikające przecież z praktyki, mają swoją wartość. Sytuacje, jakie napotkałem, czy inicjatywy, jakie podejmowałem na mojej drodze zawodowej, wymuszały na mnie działanie może w lekkim stresie, ale też na pewnym gazie, nauczyłem się więc podejmować decyzje szybko i racjonalnie dzielić rzeczy na ważne i ważniejsze, praca w radiu i w gazecie z kolei nauczyła mnie jak ciąć tekst i dbać o to, żeby był komunikatywny. Czas pracy organizuję sobie tak, że jeśli mam gdzieś jechać, to tak, żeby przy okazji tego wyjazdu załatwić nie jedną, a na przykład trzy zupełnie różne sprawy. I jest git.
Czyli mamy tu jedna kwestię, gospodarowanie energią i czasem. Pełnił Pan też jednak różne role zawodowe czy publiczne, był pan radnym, jest dalej przedsiębiorcą, działączem społecznym - czy nie zdarzają się tutaj tarcia, konflikty interesów?
Żeby aż tarcia… chyba nie, nie mam ich w tym momencie i nie przypominam też sobie żadnych konfliktów interesów. Wręcz przeciwnie: z natury działam na zasadzie synergii. Z zasady, którą zresztą próbowałem i próbuje zawsze wpajać swoim pracownikom, uważam, że z minusa trzeba zawsze zrobić plusa. To, co ktoś może uznać za przeszkodę, czyli minus, ja postrzegam jako impuls, żeby działać lepiej. Jeśli działam w różnych obszarach, to w taki sposób, że jedno wspiera drugie, a drugie wspiera trzecie.
Redaktor naczelny lokalnej gazety to jest stereotypowo taki ktoś, kto w swoim środowisku każdego zna, o wszystkim wie, wszystko widział… Pan nie jest z pochodzenia kozieniczaninem, stąd pytanie: jak długo trzeba „wsiąkać” w miasto, żeby móc rzetelnie prowadzić lokalne pismo?
Cóż, wedle tradycyjnego podziału na „ptoki” i „krzoki” rola tego pierwszego jest dla mnie tu oczywista i nie będę się tego wypierał, natomiast patrząc tak statystycznie… jeżeli ponad połowę swojego życia, od 37 lat, mieszkam na stałe tutaj, w gminie Kozienice, no to znaczy chyba, że jestem już „stąd”. Mam bardzo wielki sentyment do Lublina, choć tam też się nie urodziłem, tylko pod Radzyniem Podlaskim, ale z Lublinem związany byłem przez kilkanaście lat i to tych najlepszych w życiu - szkoła średnia, studia, pierwsze prace po studiach… ale gdy ktoś dziś pyta mnie gdzieś „a Pan skąd jest”, to mówię, że z Kozienic. Natomiast jako naczelny nie ukrywam, że na dziś najchętniej stosuję spychologię, czy ja zarządzam, a ktoś robi za mnie. Okazuje się jednak, że w sytuacjach kryzysowych jestem w stanie, dzięki nabytemu doświadczeniu, sprawnie i po męsku je rozstrzygać. Tego zresztą w dużej mierze nauczyłem się właśnie w gazecie.
To chyba dobre miejsce, by wyjaśnić Czytelnikom kim właściwie jest redaktor naczelny i jaka jest jego rola w gazecie takiej jak OKO.
To jest rola o charakterze organizacyjnym, rola takiego trochę drania, z jednej strony nieco niewdzięczna, a z drugiej fajna, bo tutaj wszystko zależy od tego ile czasu zostało do wydania gazety. Im dalej, tym milej, bo to jest ten okres, gdy naczelny zarządza i deleguje do zadań, za to im bliżej terminu składania gazety, tym więcej schodów się pojawia i tutaj naczelny zamiast delegować, musi już popracować. Bo to albo ktoś nie dostał materiału, albo nie udało się z kimś porozmawiać, ktoś się wycofał, ktoś dostarczył coś innego, niż obiecał… o sposobie rozwiązania tych wszystkich sytuacji decyduje właśnie Naczelny, a musi to robić szybko i zdecydowanie, więc może zrobić się nerwowo. Ogólnie natomiast w pracy Naczelnego chodzi o to, żeby mieć pod kontrolą całokształt. Redaktorzy tworzący konkretne teksty mają ten komfort, że mogą myśleć tylko o nich, Naczelny za to musi myśleć o wszystkim, wiedzieć jak to wszystko posklejać w całość - popychać, doglądać, koordynować…
Czyli Naczelny to jest ten gość, na którym ostatecznie spoczywa odpowiedzialność za to, co wytworzą pracownicy gazety?
Nie. Osobą odpowiedzialną przed prawem, Bogiem, ludźmi i historią jest wydawca. W tym wypadku akurat wydawca i Naczelny to ta sama osoba.
Czy to jest komfortowa sytuacja?
Idealna! No bo to jest tak: wydawca ochrzania Naczelnego, Naczelny tuli uszy po sobie, wydawca znowu wychodzi zwycięsko. [śmiech]
Dokończenie w następnym numerze.
Napisz komentarz
Komentarze