Tygodnik OKO: Czym jest dla Ciebie Szansa Na Sukces? Można to rozumieć dwojako, ale na razie przyjmijmy, że chodzi o tak zatytułowany program telewizyjny…
Oliwier Dębiński: To tak naprawdę program, który oglądam co tydzień, śledzę zresztą wiele takich muzycznych produkcji. W tym przypadku z tego oglądania zrodziła się przygoda, i to bardzo fajna, także ze względu na to, jakich poznałem wspaniałych ludzi, a ludzi poznaje się przy takiej okazji bardzo łatwo, bo łączy nas miłość do muzyki.
Czyli nie stajecie naprzeciw siebie jako konkurenci, tylko raczej jesteście razem?
Tak, mieliśmy tak zgraną w grupę, że u nas nie było konkurencji. Z niektórymi uczestnikami ciągle jesteśmy w kontakcie, bo takie programy pomagają też artystom nawiązywać wzajemne kontakty. Może z czasem wyjdą z tego jakieś kolaboracje? Mam nadzieję!
No i jest to też, nie ukrywajmy, forma promocji. Internet ma niby lada chwila zastąpić telewizję, ale gdy Twój singiel „Moknę” po pół roku ma YouTube ma w dniu, gdy rozmawiamy, 41 tys. wyświetleń…
Tak, około 4 tysiące doszło już po programie.
…no właśnie, tymczasem telewizyjna emisja “Szansy na sukces” to jest kilkaset tysięcy widzów.
To fakt. Tym bardziej, że mój występ został później udostępniony na stronie FB Bądźmy Razem. TVP (#BądźmyRazem). Internet i telewizja chyba się tutaj uzupełniają. Liczę też oczywiście po cixchy
Opowiedz może jak w ogóle trafiłeś do tego programu i jak odnalazłeś się w studio.
W wakacje pojechałem na casting. Zapoznałem się wtedy z kilkoma osobami, nawiązaliśmy między sobą kontakty, no i każdy potem pisał na grupie na FB czy już się dostał, ludzie cieszyli się, że „do mnie dziś dzwonili” - a do mnie nikt nie dzwonił. Wreszcie we wrześniu siedzę sobie w domu, a było to już 2 miesiące po przesłuchaniach, i nagle dzwoni telefon z zapytaniem, czy chciałbym wystąpić w programie „Szansa na sukces”, w odcinku z piosenkami pana Sławomira Sokołowskiego.
Domyślam się, że nie zastanawiałaś się długo nad odpowiedzią.
No nie, zgodziłem się z miejsca, ale potem byłem w takim szoku, że zacząłem skakać z radości po całym domu. Cieszę się bardzo, że do studia mogłem pojechać ze swoją Mamą, moją przyjaciółką Natalią „Nejtli Wilczek”, która jest od zawsze moją towarzyszką podróży przez muzykę, oraz jej Mamą, która nas tam wszystkich zawiozła swoim samochodem.
Rodzinnie!
Pewnie, bo my w ogóle jesteśmy jak rodzina. I chyba dzięki temu wsparciu, rodzinnemu charakterowi publiczności - do studia wchodzili tylko bliscy występujących - i fajnym ludziom, o których na początku powiedziałem, atmosfera przed występem była tak rozluźniająca, że w ogóle się nim nie stresowałem.
A jak wyglądało Twoje przygotowanie do niego? Podobnie, jak np. do koncertów, których tak wiele już zagrałeś?
Trochę inaczej. Nagrania miałem o 7 rano, a wiadomo, że głos jest inaczej rozśpiewany rano, a inaczej wieczorem. Ja zawsze, przed każdym występem, staram się rozśpiewać, ale przed tym czułem, że muszę poświęcić temu więcej uwagi. Z Kozienic musiałem wyjechać o 5 rano, więc właściwie przez całe te 2 godziny, całą drogę do Warszawy, śpiewałem.
Czekaj… mówisz, że jechaliście tak sobie rodzinnie we czwórkę samochodem, a Ty przez ten cały śpiewałeś? Co za piękna scena!
[śmiech] No tak, tak było.
Ile razy słuchałeś nagrania swojego występu, analizowałem je?
To znaczy… jak leciał odcinek, to go sobie nagrałem i potem obejrzałem, ale dla mnie to jest coś, co było, było fajne, na pewno nie żałuję tej przygody… ale specjalnie tego teraz nie analizuję, idę dalej. Jest jeszcze wiele do zaśpiewania.
No właśnie opowiedz więc o swoich innych projektach. Wiem, że śpiewasz w zespole ZackoLucky.
Tak, ZackoLucky gra w składzie: Mikołaj Wójcik, Piotr Chałdaś, Patryk Marut, Tobiasz Turbiak, Kacper Smolarczyk, Samuel Ćwiek, no i ja. Gramy głównie kawałki skoczne, z lat 80. i 90., takie, na które ludzie reagują, przy których chcą się bawić. Mamy przygotowany repertuar i czekamy na najbliższy koncert, a w planach nagranie singla, który będzie naszym utworem autorskim.
rozmawiał KoAl
Napisz komentarz
Komentarze