Tygodnik OKO: Co to właściwie znaczy, że bajka jest terapeutyczna?
Beata Smykiewicz-Różycka: To może znaczyć bardzo dużo, ale w najprostszej postaci tyle, że bajka ma pomóc dzieciom — tym, które tego potrzebują, czyli np. chorują albo zmagają się z traumą wojenną, jak było w wypadku pierwszej części. Może być to również tekst, który pozwoli zrozumieć coś tym, których schorzenie nie dotyka bezpośrednio, ale obcują z nim i nie rozumieją go. Czyli: tekst terapeutyczny to taki, który ma na celu coś wyjaśnić, ułatwić. W zależności od odbiorcy stosowane są różne metody.
Słowo “terapeutyczny” kojarzy się z czymś, co robi specjalista, a tymczasem tu mamy coś, co ma działać… no właśnie, gdzie — w domu?
Myślę, że w domu w sposób doskonały działają rodzice, ale świat dziecięcy — bo dzieciom głównie dedykuję tę książkę — nie kończy się w domu. Wręcz przeciwnie, bo dom to są warunki, rzekłabym, laboratoryjne, bardzo przyjazne dla dziecka. Rodzice, którzy mają chore dziecko, robią wszystko, aby ono było jak najszczęśliwsze. Natomiast wychodząc na zewnątrz, to dziecko zaczyna mierzyć się z niezrozumieniem, często z wrogością, wynikającą z lęku, nierozumienia sytuacji przez inne dzieci, a czasem nawet dorosłych. Moim zadaniem było więc stworzyć taki tekst, który pomoże tym dzieciom funkcjonować w tej przestrzeni pozadomowej.
Wspomniała Pani o pierwszej książce. Tam temat niejako narzuciła otaczająca rzeczywistość — wybuchła wojna, pojawiła się kwestia związanych z nią traum u dzieci, trzeba było jakoś zareagować. Dlaczego teraz akurat cukrzyca?
Dokładnie z tego samego powodu. Paradoksalnie druga część Igiełki, o cukrzycy, jest konsekwencją pierwszej części, o wojnie. Z tą pierwszą byłam zapraszana do szkół i przedszkoli. Opowiadając tam o Igiełce, oglądając wersję cyfrową z dziećmi, czytając, prowadząc zajęcia, obserwowałam moich małych odbiorców. Zauważyłam dziewczynkę, która miała na sobie legginsy, a do tego założoną spódniczkę z tiulu. Trochę dziwne połączenie — spodenki i spódniczka, taka bardzo stercząca na boki. To mnie zainteresowało, a los spowodował, że w ciągu 15-20 minut od momentu, gdy zwróciłam na to uwagę, dał się słyszeć w oddziale przedszkolnym pisk, dosyć alarmujący. Po schodach wbiegła pani woźna i okazało się, że ona ma w telefonie aplikację telefoniczną połączoną z pompą — bo ta dziewczynka pod tą spódniczką ukrywała właśnie pompę insulinową. Zobaczyłam wtedy, jak funkcjonuje to dziecko, jak działa pani woźna, kadra pedagogiczna i jak reagują dzieci. Sama również uczę, tyle tylko, że licealistów. W tej chwili mam 7 klas, ale w zeszłym roku, kiedy pisałam Igiełkę, na 6 klas, w których uczyłam, w trzech miałam uczennice z pompą insulinową. Jedna z nich jest moją wychowanką. Będąc tak z każdej strony może nie tyle atakowana przez cukrzycę, ile przez nią inspirowana, jakkolwiek to brzmi, wiedziałam już, o czym będzie kolejna część, że trzeba zrobić coś, żeby poprawić standard życia dzieci z cukrzycą. Bo z moich doświadczeń, podobnie jak z opowieści rodziców moich uczniów z pompą, wynika, że strach społeczny jest tak duży, że np. ta moja wychowanka pierwszy raz na wycieczkę szkolną pojechała dopiero ze mną w pierwszej klasie liceum. Nigdy wcześniej. Lęk opiekunów szkolnych i nauczycieli był taki, że nikt nie odważył się jej zabrać ze sobą.
Rozumiem, że chodzi o lęk przed tym, że nie poradzą sobie, gdy coś się stanie…
Tak. Choć dziwi mnie to dlatego, że teraz, współpracując z Warszawskim Uniwersytetem Medycznym, który prowadzi Blankę, wiem, że dzieci, które opuszczają poradnie diabetologiczne zaopatrzone w pompę i w insulinę, mają również, mówiąc językiem muzycznym, rider, gdzie jest rozpisane wszystko po kolei, co należy robić w sytuacji, gdyby coś się zaczęło dziać. Istnieje natomiast duża przepaść między takim racjonalnym czytaniem tekstu a reagowaniem w obliczu zagrożenia.
Trudno chyba opisywać tak złożone i trudne tematy w formie lekkiej, przystępnej dla dzieci?
No tak, szczególnie że musiałam tu, tak jak za pierwszym razem, bardzo ostrożnie operować emocjami, żeby nie zrobić dzieciom krzywdy, żeby ich nie przerazić, nie zasmucić, ale też pokazać skalę problemu. Tam w postaci smoka - Putina, a tutaj w postaci wróżki Gapiuszki, która jest kwintesencją cukrzycy. Chodziło mi o to, żeby dziecko, które jest dotknięte cukrzycą, nie było przez dzieci stygmatyzowane, czyli np. gdybym miała tam złą wiedźmę czy czarownicę, to mielibyśmy stygmatyzację. A ja tu sobie stworzyłam Gapiuszkę. Taką wróżkę, która ciągle coś gubi, zapomina, a konsekwencje tego zagubienia odpiera właśnie jeżyczka o wdzięcznym imieniu Lanka. Moja klasa, którą poprosiłam o wybranie imienia dla bohaterki, uznała, że będzie to nasza Blanka, tylko tutaj bez B z przodu. I tak mamy Lankę.
Jakie nadzieje są związane z tą książką? Jak ona powinna funkcjonować, jaką zmianę powodować w rzeczywistości?
Przede wszystkim ogromną zmianę spowodowała we mnie, dlatego, że pochyliłam się nad problemem cukrzycy i okazało się, że jest to choroba dziecięca, która w tej chwili przybiera w Polsce rozmiary schorzenia społecznego. Jest to przerażające, w jakim kierunku zmierzamy, jak duży procent dzieci choruje dziś u nas na cukrzycę. To choroba cywilizacyjna, o której trudno mówić, ale udawanie, że jej nie ma i oczekiwanie od dziecka, że będzie dzielniejsze niż dorośli, jest bez sensu. Moim marzeniem było pierwotnie stworzenie tekstu w wersji cyfrowej tak jak przy pierwszej części bajki, w ramach projektu, który nosi miano Matki Matkom, Dzieci Dzieciom. Jest to projekt non profit, sama nazwa wskazuje do kogo adresowany. Niestety, moje apetyty urosły tak bardzo, że uznałam, że samo wydanie książki na teren Kozienic i dostarczenie jej tylko do wybranych placówek to jest dużo za mało. Zamarzyło mi się, po rozmowach na forach z rodzicami, których dzieci dotknięte są cukrzycą, żeby ta książka trafiła do jak największej liczby poradni w Polsce, szkół i przedszkoli. Oczywiście strona jezykigielka.pl, którą założyliśmy przy okazji poprzedniej części, nadal będzie funkcjonowała i będzie można pobierać PDF-y bez żadnych ograniczeń.
Premiera drugiej książki będzie 14 listopada, bo wtedy jest Światowy Dzień Cukrzycy. Jestem już po nagraniach, wszystko jest już wyrenderowane. Bajka jest już po korektach edytorskich. W tej chwili właśnie kończą nam się prace nad grafiką i animacją. Potrzeby są jednak tak duże, a możliwości tak małe, że po rozmowie z rodzicami, których dzieci chorują, doszliśmy do wniosku, że dobrze będzie, jeżeli stworzymy zrzutkę, czyli uruchomimy social media i zrobimy wszystko, co jest możliwe, żeby jak największa liczba dzieci dostała tę książeczkę do rąk. Mam nadzieję, że nam się to uda.
Książka została pięknie zilustrowana.
Tak, to jest w ogóle d przepiękna historia, dlatego że Marcin Skoczek to pierwsza liga ilustratorów dziecięcych w Polsce i kiedy po raz pierwszy podesłałam mu swój tekst, nie miałam żadnej gwarancji, że on się zechce nad tym pochylić, ponieważ jest tego typu artysta, któremu nie jest wszystko jedno. Nieraz rezygnuje z jakiegoś projektu dlatego, że pod względem artystycznym czy jakimkolwiek innym on mu nie odpowiada. Więc to, że przyjął mój tekst poprzedni, a potem pochylił się nad drugim i zechciał go zilustrować, to coś fantastycznego. Bardzo wzruszające jest dla mnie widzieć własny tekst cudzymi oczyma, zwłaszcza że jakoś udało nam się stworzyć z Marcinem taki rodzaj porozumienia, który sprawia, że w tym, o czym piszę, on doskonale wyczuwa każdy detal i to wszystko pokazuje. To są moje emocje, które on czyta absolutnie bezbłędnie, ukazując w pierwszej części zło w postaci wojny, a tutaj w postaci cukrzycy, ale w taki sposób, żeby dzieci nie przerażać, nie piętnować i nie stygmatyzować, ale pomagać. Zresztą przy pierwszej części mieliśmy wstęp psychologa, pani Ewy Jarosz z poradni psychologiczno-pedagogicznej, którą teraz poprosiłam o tę samą uprzejmość. To jest skierowane do dorosłych, czyli właśnie do moich koleżanek, nauczycielek, do rodziców innych dzieci, żeby się nie bali, a także do rodziców, których dzieci zachorowały. Również pielęgniarka-diabetolog dała komentarz stricte medyczny, który też ma pomóc. Ostatnia scena z Igiełki, kiedy już przygody nasze szczęśliwie się kończą - jak w każdej baśni - zawiera zresztą instruktaż. Chodzi o pen insulinowy, czyli o to, w jaki sposób dzieci mogą pomóc. I znowu marzy mi się, żeby przeprowadzić szkolenie z dziećmi o tym, jak tym ukłuć. Nawet jeśli jako dzieci nigdy tego nie zrobią, to samo oswojenie się z tym być może za lat 5, 7 czy 10 zaowocuje tym, że te zareagują dokładnie wtedy, kiedy to będzie absolutnie potrzebne. Bo tutaj liczą się minuty. Jeśli dziecko wpada w śpiączkę hipoglikemiczną, trzeba mu pomóc natychmiast. Kiedy ja jeżdżę z Blanką na wycieczkę, to zawsze mamy o tym rozmowę, ona nam wszystko tłumaczy, co roku przypomina. Dzięki temu zawsze wiemy, gdzie jest pen, w której kieszeni, żeby w razie czego uderzyć w odpowiednie miejsce, co można zrobić nawet przez ubranie.
Ważne chyba, jak zawsze przy pierwszej pomocy, żeby pokonać ten strach przed zrobieniem czegoś źle?
Tak, bo czego się boimy? Tego, czego nie rozumiemy. Nie mogę dzieciom tego nazwać wprost, ale mogę wykorzystać postaci metaforyczne i świat, który wykreowałam. Mam nadzieję, że na tyle atrakcyjny, że powtórzy sukces Igiełki pierwszej, której w tej chwili mamy już ponad 110 000 odsłon na YouTubie, co szalenie mnie cieszy. Teraz gdy w social mediach pojawiają się pierwsze informacje, że prace nad książką dobiegają końca, widzę entuzjastyczne posty i prywatne wiadomości, że ludzie czekają, i to nie tylko tu w Kozienicach. To miłe i świadczy o tym, że jest to chyba potrzebne.
rozmawiał AlKo
P.S. W ramach ciekawostki z ostatniej chwili — do pomocy udało się pozyskać m.in. Mandarynę, która sama zmaga się z cukrzycą i zgodziła się zostać ambasadorką projektu, a jej dobre słowo i zasięgi w social mediach na pewno pomogą w promocji książki!
Napisz komentarz
Komentarze