Tygodnik OKO: W naszej opowieści jesteśmy w punkcie, gdy pojawiła się już firma Kordas, obecny wydawca Tygodnika OKO.
Edmund Kordas: Tak jest. Firma powstała w roku 1993, dokładnie 23 maja 1993 otworzyłem pierwszy sklep na ulicy Lubelskiej i… rzuciłem palenie. Nie palę do dziś i jestem wielkim wrogiem tytoniu.
Może to dzięki temu dziś rozmawiamy…
Być może. W każdym razie firma Kordas oferowała, jak wiadomo, artykuły biurowe, papiernicze, szkolne, kasy fiskalne… W którymś momencie, tak jak mówiłem w części pierwszej, pojawił się temat gazety. Znalazło się kilka chętnych osób do pracy przy takim projekcie, tyle że ktoś musiał wziąć na siebie główny ciężar redagowania tego - podjąłem się tego ja. Na początku to był offset A4, 32 strony, wydawane jako miesięcznik pod tytułem Obiektywny Kozienicki Obserwator, który szybko zmieniliśmy na OKO, bo, po pierwsze, ten skrót w naturalny sposób nam tu pasował, a rozwinięty tytuł był obiektywnie za długi.
No i był sobie ten miesięcznik, potem dwutygodnik w formacie takim jak obecnie. Kiedyś było nas więcej osób w redakcji, teraz robimy to szybciej i w mniejszej obsadzie, pozwala nam na to dzisiejsza technologia. Kiedyś trzeba było to wszystko wozic do drukarni na płytach CD-ROM, czasem było tych płyt nawet 5-6 na jeden numer, a same przygotowania mogły trwać nawet 5 dni. W skrócie: we wrześniu 2011 odpaliliśmy pierwsze wydanie OKA drukowane w Agorze, czyli tam, gdzie drukujemy sie do dziś. Zmieniał się projekt, układ, design, logo - ale to już było to OKO, które od 12 lat tak funkcjonuje.
Od końca Pana współpracy z radiem do początku OKA minęło sporo lat, w międzyczasie zmienił się ustrój kraju.. czy tamte doświadczenia z pracy w radiu przygotowały Pan jakoś do prowadzenia gazety w nowej rzeczywistości?
Tak, bo ja tak naprawdę cały czas byłem aktywny i w różny sposób z mediami współpracowałem.
Gdy powstała w Kozienicach telewizja kablowa, gdzie oprócz normalnych wejść były prezentowane różne plansze z komunikatami, od razu specjalnie wykupiłem reklamę tak, żeby ostatnia strona była dla „Kordasa”. Jeszcze długo po zakończeniu emisji, a trwało to latami, ludzie tę „ostatnia stronę dla Kordasa” mi przypominali. Teraz, z perspektywy czasu, patrzymy na tę przerwę z myślą, że było to strasznie długo, ale wtedy mijało to jakoś inaczej. Co tu kryć: człowiek się miotał od lewa do prawa i różnie bywało, ale jak wcześniej powiedziałem: na OKO się zawziąłem, przy czym zawsze chciałem być tylko organizatorem, rzadko więc pisałem. No, chyba, że np. Darek Szewc pisał akurat swoje Lewym Okiem, to ja dla równowagi pisałem Prawym. A przecież w międzyczasie były różne inne ciekawe przypadki, np. niektórzy może pamiętają, jak przez pewien czas publikowaliśmy w odcinkach tzw. powieść szkatułkową „Szemrany Raj”. Nawet ostatnio miałem kilka pytań, próśb o ponowną emisję.
W jakim klimacie politycznym powstało OKO?
Absolutnie żadnym. OKO było z założenia apolityczne, a w 2001 nie było też w Kozienicach żadnego tego typu klimatu, który by na nas jakoś oddziaływał. Ja sam wtedy co prawda udzielałem się nieco w polityce,ale nie tylko. Byłem radnym, zorganizowałem Ochotniczą Straz Pożarną w Rudzie, pracowałem przy powstaniu Lokalnej Grupy Działania „Puszcza Kozienicka”
Z polityki zrezygnowałem w 2010 roku, uznałem, że wydawanie gazety lokalnej, bycie redaktorem naczelnym, nie może wiązać się absolutnie z byciem w jakichkolwiek strukturach politycznych.
Chodzi, jak rozumiem, o uniknięcie skojarzenia, że jest to organ jakiejś tam partii?
Tak, aczkolwiek i tak różnie byłem postrzegany - raz jako platformers, innym razem jako pisowiec, gdy ukazywało się u nas dużo materiałów z tego nurtu czy pojawiały się na naszych łamach osoby związane z PiS.
Czytelnicy odróżniają w ogóle deklarowanie sympatii politycznych od świadczenia usługi, gdy ktoś zwyczajnie wykupuje sobie w gazecie miejsce do opublikowania materiału wyborczego?
Różnie bywa. Myślę, że teraz już bardziej, ale dawniej bywało różnie, atakowano mnie wielokrotnie za różne rzeczy, nawet gdy zaznaczaliśmy jasno, że treści, które autor w danym tekście zawiera, reprezentują jego poglądy, a nie poglądy redakcji, w szczególności w wypadku artykułów sponsorowanych. Nie uniknęliśmy nawet procesów, gdy np. teksty pisane przez pana Martina Bożka czy pana Dariusza Piwońskiego spotykały się z silną reakcją, gdzie ja jako wydawca ponosiłem z tego tytułu konsekwencje. Trudno - teraz chyba zmądrzałem i gdy ludzie pytają mnie „no, ale czemu już nie jest tak ostro, jak było?”, odpowiadam, że po 60-ce człowiek mądrzeje [śmiech]. Tak to widzę. Gdy natomiast spojrzę sobie na to wszystko z perspektywy, gdy przeglądam stare numery, to zaskakuje mnie zawsze to, o ilu rzeczach pisaliśmy, o ilu sytuacjach ludzie by się nie dowiedzieli lub jakie wydarzenia zostałyby pominięte i zapomniane, gdyby nie OKO. Choćby takie poszukiwanie grodu Sieciecha, [miałem wtedy okazję wystąpić w roli redaktora penetrującego, testującego stworzony wówczas quest - AlKo ]. Tak właśnie bywało, że dookoła OKA gromadziła się grupa osób, które chciały coś lokalnie zrobić, a OKO promowało, pomagało, relacjonowało, ale sedno tkwi w tym, że te rzeczy zadziały się dlatego, że OKO było takim punktem, gdzie ci ludzie mogli się spotkać. Oprócz tego warto wspomnieć udział naszego pisma w naprawdę wielu akcjach pomocowych - czy to dotyczących chorych dzieci, czy Szlachetnej Paczki lub WOŚP, czy pomocy pogorzelcom… Braliśmy też udział w takich czy innych kampaniach społecznych, wspieraliśmy różnego rodzaju działania oddolne, np. osób występujących w Pionkach przeciwko rządom ówczesnego burmistrza Zawodnika. W Kozienicach również wspieraliśmy różne działania pozaoficjalne, pokazywaliśmy wielokrotnie, nazywając rzecz po imieniu, głupotę tzw. czynników oficjalnych, za co nieraz ponosiliśmy konsekwencje… szczególnie burmistrz Śmietanka lubił za pieniądze podatników toczyć ze mną sądową vendettę. Na szczęście po zmianie władzy gminnej te wszystkie bezsensowne sprawy zostały wycofane.
Pytanie zatem, co jest dla gazety lepsze: władza, wobec której gazeta jest w opozycji, czy taka, która jej sprzyja? Odpowiedź wydaje się niby oczywista, bo zgoda jest lepsza od niezgody, ale mimo wszystko gdy ludzie przychodzą do gazety z problemem, to często jest to problem właśnie z władzą, więc będąc w opozycji łatwiej być po stronie ludzi, czytelników.
Wszystko zależy od sytuacji. Jeśli masz finansowanie ze źródeł niezwiązanych z samorządem, to jasne, lepiej być w kontrze, bo wtedy automatycznie wyrastasz na odważnego, jesteś z ludźmi, możesz powiedzieć „patrzcie, jaki jestem odważny, jaki ze mnie heros”. Patrząc realnie rodzi się jednak pytanie - a gdzie papu? Gdy jednym z dostarczycieli tego papu jest władza, którą generalnie wspierałeś i może w jakimś tam stopniu przyczyniła się do tego, że ona tą władza jest, to niewątpliwie jest trudniej. Wszystko zależy od tego, z jaką władzę ma się do czynienia. Mi z obecną jest, mówiąc wprost, po drodze. Wszystko zależy od tego, co robimy. W tym momencie moja działalność w firmie Kordas ogranicza się do wydawania gazety, haruję natomiast od rana do wieczora w spółdzielni socjalnej „Przystanek Kozienice”, żeby przede wszystkim w kawiarni Kulturalna coś się działo - a dzieje się sporo, i myślę, że władza też to widzi. Kiedyś może odpowiedziałbym na to pytanie inaczej, ale teraz jestem starszy, bardziej spolegliwy i dla samego siebie też bardziej wyrozumiały. Acz owszem, kiedyś byłem bardziej radykalny.
Fakt, że głupio byłoby też kopać się z władzą tylko dla zasady…
A czasem tak właśnie robiłem, przyznaję. Dla zasady, przy czym - przyznaję - popełniałem czasem błędy, paru osobom pewnie niesłusznie zaszkodziłem, nie sprawdzając do końca pewnych wiadomości, ufając, że pewne rzeczy przedstawiono mi rzetelnie, choć nie zawsze tak było.
Powiedzmy sobie wprost: nie tylko władze, ale i zwykli ludzie też chcą od czasu do czasu wykorzystać lokalną gazetę do swoich celów.
Tak jest, mieliśmy takie sytuacje, ale staramy się zawsze patrzeć z różnych punktów widzenia, sprawdzać informacje, poznawać stanowisko drugiej strony. Często jest tak, że ktoś sygnalizuje jakiś temat, potwierdza go druga i trzecia osoba, są nawet na to jakieś dokumenty... a gdy się w ten temat zagłębić, wychodzi drugie dno i wszystko może nagle pojawić się w zupełnie innym świetle, lub przynajmniej pojawia się jakieś „ale”, które nawet jeśli nie wywraca do góry nogami całokształtu, to rzuca światło na intencje, z jakimi ktoś do nas z danym tematem przyszedł. Czasem ktoś po prostu próbuje coś sobie załatwić naszymi rękoma.
Co OKO zmieniło w Kozienicach, bo gazeta wychodząca od 22 lat ma chyba moc wpływania na to, jak ludzie postrzegają swoje miasto?
Nie wiem, ale ta ilość stron przeczytanych czy choćby przejrzanych na przestrzeni lat musi mieć chyba jakieś przełożenie na to co ludzie myślą, czego się dowiadują i o czym rozmawiają. Jakie? Nie wiem, bo też i nigdy nie było moim celem, żeby jakoś intencjonalnie kształtować opinie. Ale weźmy choćby taki drobiazg, jak publikowane przez nas teksty Krzysztofa [Tłoczka] z Garbatki o pogotowiu weterynaryjnym dla dzikich zwierząt. Myślę, że dzięki nam trochę osób dowiedziało się, że coś takiego w ogóle istnieje, z jakimi sprawami się do nich zgłaszać i jak się w pewnych sytuacjach zachowywać. To tylko jeden z przykładów, ale widać, że nawet w erze informacyjnej, epoce Internetu, pewne rzeczy docierają do ludzi dzięki lokalnej gazecie. A że reagują różnie? Trudno, żeby przy ponad dwóch dekadach, setkach numerów i tysiącach tekstów wszystko się wszystkim podobało. Ja mam natomiast na dziś poczucie, że swoją robotę wykonałem i jestem z tego dumny.
Ostatnia część wywiadu w jubileuszowym 500. wydaniu za 2 tygodnie.
Rozmawiał AlKo
Napisz komentarz
Komentarze