OKO: Co powiesz na takie dictum: “Twoja książka jest cienka i ma dziwny tytuł” ?
Małgorzata Boryczka: Jest cienka, ma dziwny tytuł i brzydką okładkę.
Brzydką? Mnie się właśnie podoba.
Mnie się bardzo też podoba, ale wszyscy mówią, że jest brzydka, ale coś w sobie ma.
Widziałem, że ktoś nawet zidentyfikował co to jest konkretnie za roślina!
Tak, od razu [ogławiany egzemplarz wierzby białej - przyp. red.] Czyli jest konkret i symbol jednocześnie. Najlepsze, co może być.
To ja kolejne okładki poproszę też w tej konwencji
Ja też tak to widzę, bardzo dobrze, że jest taka kontynuacja myśli. To zasługa projektanta-grafika, czyli Ryszarda Kajzera i wydawczyni Krystyny Bratkowskiej, którzy to wymyślili. Ja tylko napisałam tę cienką i dziwną książkę, okładką zajęli się już profesjonaliści.
Książka jest cienka jako bryła, ale jak się ją odwróci i przeczyta o czym to jest, to jest to już gruby temat!
Tak. Jest na Instagramie taka akcja “Cienko też grubo”, dotyczy czytania cienkich książek, które są grube metaforycznie. Ja ją popieram i stawiam bardziej na ciężar gatunkowy, niż na rozpasanie słów i stron.
Świetnie się to sprawdza
Tyle wyszło, tzn. było więcej, było dużo więcej, ale ja też dużo wycinam. Może nie drugie tyle, ale prawie drugie tyle książki było napisane i zostało potem wykarczowane.
Uprzedziłaś moje pytanie o to, czy piszesz według jakiegoś ścisłego planu, mając mniej więcej oszacowaną zamierzoną objętość…
Nie, nie mam żadnych zamierzeń co do tego, ile tego wyjdzie, bardziej jaką chcę historię opowiedzieć. Tylko czasem okazuje się, że to, co mi się wydawało, że jest potrzebne do opowiedzenia tej historii, wcale takie nie jest. Ale to wychodzi dopiero wtedy, jak już to napiszę. Jest sporo treści, które z tej książki wypadły, bo wydały mi się jakimś takim dobijaniem gwoździa niepotrzebnie. Wolałam zamiast tego zostawić więcej rzeczy otwartych, do zinterpretowania.
No to teraz: czy Twoja książka jest faktycznie o tym, co tam z tyłu napisano? Mowa tam jest głównie o poszukiwaniu tożsamości - i tak , niewątpliwie także o tym ona jest, ale dla mnie jest bardziej o pamięci.
Zdecydowanie. Wydaje mi się, że ona jest o trzech rzeczach: o pamięci, o języku, i o tożsamości. W tej kolejności. O pamięci: jak działa pamięć, o tym jak my zapamiętujemy rzeczy, a jak zapamiętują inni, o pamięci indywidualnej, społecznej, historycznej i przede wszystkim o tym, jak to wszystko ma się do siebie i wzajemnie przeplata. I dalej: jak przeplata się z językiem, którego używamy i jak na niego wpływa. A na koniec - jak to wszystko składa się na naszą tożsamość. Albo się nie składa i przez to mamy pewien problem ze sobą i później wracamy do miasteczka, z którego pochodzimy, szukamy odpowiedzi na nurtujące nas pytania.
Znowu mamy małe miasteczko. Trudno uciec od skojarzeń, gdy Twoja bohaterka wraca do małego miasteczka w jakimś takim swoim życiowym momencie formatywnym… czy może deformatywnym, bo ona raczej to swoje życie demontuje?
Demontuje, czy nawet ono wręcz jest demontowane na jej oczach. Ona niekoniecznie chce w tym uczestniczyć, to się dzieje poza nią i wcale nie jest tym zachwycona. Jej wspomnienia, tożsamość, życie po prostu się rozpadają - i faktycznie dzieje się to w małym miasteczku.
No i teraz mamy taką sytuację, że właśnie wróciłaś do małego miasteczka z tą oto książką!
Pytasz, czy moje życie właśnie się rozpada? Nie, ja mam zdecydowanie mniej problemów ze sobą i określeniem kim jestem, niż moja bohaterka.
Czyli: nie jest to żadna autoterapia, tylko efekt myślenia, refleksji?
Tak, to jest refleksja. Jeśli w ogóle miałabym coś tutaj podejrzewać, to że jest to moja odpowiedź na pewne nurty, które teraz występują w literaturze, czyli właśnie nurt autoterapii, autofikcji, składania swojej tożsamości z np. wspomnień swoich dziadków. Mamy teraz dużo książek o tym, że ludzie odkrywają historię swojej rodziny i to redefiniuje ich tożsamość, co dla mnie jest w ogóle dosyć dziwne, bo to nie jest coś, na czym ja bym budowała, coś na czym uważam, że powinno się budować. Powiedzmy, że jest to książka antytożsamościowa i antyautofikcyjna.
W narracji Twojej bohaterki umieściłaś kilka wskazówek, znaków ostrzegawczych, że nie możemy jej ufać w kwestii tego, co mówi na swój temat. Ciągle o czymś zapomina, coś sobie przypomina…
Tak, dziewczyna jest dość niewiarygodna i nie możemy jej do końca wierzyć - zwłaszcza, że znamy tylko jej stronę tej historii. To mnie też mnie uderza w tych książkach autofikcyjnych, że zawsze znamy tylko tę część historii opowiedzianą nam przez autora czy autorkę - a teoretycznie mamy przyjąć, że ktoś mówi nam tu “prawdę”. Ja mam duży problem w ogóle z koncepcją prawdy, rzeczywistości, przyjęciem, że istnieje jakaś jedna obiektywna prawda i rzeczywistość. Czyli znowu: ta książka jest też chyba antyprawdowa i antyrzeczywistościowa. Ona jest w ogóle anty-. A wszystko to na 160 stronach.
Ale za to jakie są na tych stronach zdania!
Są zdania.
W sensie: są książki, gdzie autor stara się pisać stylem przezroczystym, neutralnym. U Ciebie co drugie zdanie jest małym majstersztykiem, uderza śmiesznością, trafnością, brzmieniem...
No walczy się, walczy się o to. Najpierw się pisze, a potem się siedzi miesiącami i się wycina. I liczy się, że to, co się zostawiło, to jest to najlepsze. Ja wiem, że ludzie biorą potem tę książeczkę do ręki i mówią “O Matko, 37 złotych za ile tam tych stron… to ile to wychodzi od strony? Za kilo książki ile to będzie? A jeszcze oprawa miękka…” A tymczasem na każde jedno słowo, które zostało, przypadają trzy brutalnie skasowane.
Ostatni wywiad skończyliśmy mówiąc o tym, że będziesz teraz pisać powieść, bazując na stypendium miasta stołecznego Warszawy. Czy możesz teraz spojrzeć w oczy systemowi, który Ci to stypendium ufundował i powiedzieć, że dobrze je wykorzystałaś?
[śmiech] Wydaje mi się, że tak. W głębi serca czuję, że nie oszukałam miasta stołecznego Warszawy, tzn. książka realizuje to, co tam naobiecywałam. Zostało to zresztą zatwierdzone, tzn. ktoś mi powiedział “Tak, przeczytaliśmy i uznajemy, że nas pani nie naciągnęła”, więc chyba jest OK… i cieszę się, bo tak naprawdę to te pieniądze pozwoliły mi napisać tę książkę, bez wyrzutów sumienia powiedzieć, że nie wezmę jakiejś tam pracy, tylko poświęcę teraz kilka godzin na pisanie, bo po prostu ktoś mi za to płaci, co jest superkomfortową sytuacją. Miasto stołeczne Warszawa - dziękuję.
Pisząc myślisz o odbiorcach? W szczególności chcę tu zapytać o jedną szczególną grupę tych odbiorców, czyli ludzi, którzy osobiście Cię znają.
Myślę na takiej zasadzie, że chciałabym, żeby ludzie rozumieli to, co napisałam. Mam jakieś tam przesłanie, które chciałabym zawrzeć w tej książce, i testuję to, daję fragmenty do przeczytania różnym ludziom i pytam ich: “o czym to było?”. I oni mi mówią, na takim najprostszym poziomie, na przykład: “ No jest taka dziewczyna i ona tam sobie jedzie”. Jeśli to działa - jestem zadowolona. Nie domagam się, żeby ktoś mi tam analizował podteksty, drugie, trzecie i czwarte dna, tylko ogólnie: czy to jest zrozumiałe. O czytelnikach myślę na tej zasadzie. Moja rodzina z kolei czyta wszystko co piszę, domagają się wersji roboczych i za każdym razem, jak coś napiszę, chcą to przeczytać - ale nie mówią mi, że mam coś zmienić, że coś im nie pasuje. Wydaje mi się, że między innymi dlatego, że zdają sobie sprawę, że to nie jest o nich, po prostu. Rozumieją, że to jest fikcja, i nawet jeśli rozpoznają ulicę czy wydarzenie, to wiedzą, że to nie wydarzyło się w ten sposób, że wnioski nie były takie, że mnie tam nie było.
Wiesz, gdy czytam, że na targu po tej stronie mostka byli Polacy, a po drugiej Ruscy, po tej fajki z filtrem, a z drugiej bez filtra… no to wiadomo, od razu wizualizuję sobie dawny targ w Kozienicach, ale inne szczegóły już się nie zgadzają i myślę sobie: no tak, to może być o nas, ale sumie ile jest takich targów i miasteczek? To wszystko jest niby lokalne, ale i uniwersalne.
Tak. Gdy teraz książka już jest dostępna i ileś tam osób ją przeczytało, piszą mi: “no po prostu, jakbyś była u nas na targu”, albo “u nas też był taki bar, który nazywał się Tęcza, a przemianowali go na Bratek”. Staram się wybierać miejsca, które będą wydawać się znajome, ale naprawdę są wszędzie i nigdzie.
Czytam, że stał czołg - no to gdzie widziałem czołg, jak nie w Studziankach?
Oczywiście, ale czy to jedne Studzianki mają czołg? Stoi po Polsce tych czołgów, dział, samolotów wisi jeszcze trochę… no takie są u nas ozdoby. Jedni mają pomnik, inni czołg.
Bardzo mocna jest w tej powieści relacja dziadek-wnuczka, podobnie jak babcia-wnuczka właśnie w opowiadaniu o czołgu. To z życia? Niby każdy ma dziadków, ale nie każdy ma takie doświadczenia.
Ja znałam obu swoich dziadków, obie babcie i prababcię (jedna moja babcia i jeden dziadek wciąż są z nami) i uważam, że to jest ogromne szczęście i coś zupełnie nieoczywistego, bo nie każdy ma czy miał wszystkich dziadków i babcie na tyle długo, żeby ich poznać. Poznać naprawdę, jako ludzi, faktycznie odbyć z nimi jakieś rozmowy, poznać nie tylko jako babcię, która robi dobre jedzonko, ale też dowiedzieć się czegoś o niej jako osobie. Ja miałam to szczęście i na pewno jest to relacja, która przechodzi przeze mnie i jakoś w tej książce wypływa.
Tradycyjne pytanie na koniec: co dalej?
Powracam do opowiadań. Mam taki plan na tom, który już nawet zaczęłam pisać. Planuję nazwać go “Wycieczki rodzinne”, więc znowu będą pytania o to, na ile to jest inspirowane moją rodziną, która już drży w obawie, co tam będzie popisane. Plan jest taki, żeby powysyłać członków różnych rodzin, w różnych, może trochę nietypowych konfiguracjach, na wycieczki do różnych krajów Europy i zderzyć ich tam z obcością, innością i własną polskością. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Chwilę mi się zejdzie, na pewno dłużej, niż z pisaniem tej powieści, bo powieść od dawna siedziała w mojej głowie, więc sam proces pisania już był dosyć szybki, a tutaj dopiero muszę to wszystko wymyślić.
rozmawiał AlKo
P.S. Z pewnego źródła wiemy, że nasz pierwszy wywiad z Gosią (NIE PODZIELAM, NIE POWIELAM, NIE BIORĘ UDZIAŁU, Tygodnik OKO nr 4/2021) cieszy się spośród wszystkich udostępnionych na jej stronie największą klikalnością!
Poniżej nasza relacja ze spotkania autorskiego z Gosia, które zostało zorganizowane przez kozienicką Mediatekę i odbyło się 18 listopada 2022 w sali kameralnej CK-A.
ZAPAMIĘTAMY COŚ INNEGO
Pod koniec października do księgarń trafiła druga książka (i zarazem pierwsza powieść) Małgorzaty Boryczki, kozienickiej pisarki, z którą pierwszy wywiad opublikowaliśmy w numerze 4/2021, a najnowszy być może przeczytaliście już Państwo na stronie 3. Z tej okazji kozienicka Mediateka zorganizowała 18 listopada w sali kameralnej CK-A spotkanie autorskie, które przyciągnęło grono uczestników… no cóż, znacznie szersze, niż to zwykle podczas spotkań autorskich bywa. Nie mogło tam zabraknąć i reprezentacji Tygodnika OKO!
Witając przybyłych, dyrektor BPGK Monika Piórecka przypomniała, że rok wcześniej, przy okazji premiery debiutanckiego zbioru opowiadań, autorka była już gościem Mediateki, tyle że online, i wyraziła radość, że teraz udało się spotkanie zorganizować w formule tradycyjnej, a Gosia miała za chwilę zasiąść na kanapie naprzeciw prowadzącej spotkanie Agnieszki Dziuby.
W opinii spisującego dla Was tę relację, spotkania autorskie można z grubsza podzielić na trzy typy. Są takie, na które pomysł mają organizatorzy, przyjmujący rolę animatorów czy wręcz wodzirejów. Są takie, na które pomysł ma autor, będące czasem swoistym teatrem jednego aktora. Bywają i takie, na które pomysłu nie ma żadna ze stron. W wypadku piątkowego spotkania był to chyba jednak czwarty typ: spotkanie, któremu nie trzeba jakoś specjalnie pomagać, aby się wydarzyło, bo wszyscy uczestnicy (autor, prowadzący i publiczność) doskonale się rozumieją, wychodzą sobie naprzeciw i najzwyczajniej w świecie inteligentnie sobie rozmawiają. Skoro bowiem mamy na scenie dwie osoby, które przeczytały tę samą książkę (przy czym jedna z nich w dodatku ją napisała), to czemu nie porozmawiać o niej wnikliwie i dojrzale, odpuszczając sobie banały? Taką właśnie strategię obrały organizatorki spotkania i okazała się ona strzałem w dziesiątkę.
“To jest w ogóle książka wątpliwości” - padło zaraz na początku i w różnych odmianach miało powracać jak refren przez całe spotkanie. Autor z definicji jest władcą rzeczywistości kreowanej i w związku z tym zna swoich bohaterów na wylot, prawda? Niekoniecznie. Gdy Małgorzata Boryczka rozmawia o swojej bohaterce, bardzo często używa trybu przypuszczającego, i podkreśla, że czegoś się “domyśla” lub coś jej się “wydaje”, zwłaszcza gdy rozmowa dotyczy meandrów psychiki, motywacji i stanów emocjonalnych. Jej bohaterka (i narratorka!) też zresztą nie zna samej siebie i powątpiewa w swoją pamięć. Jak opisać w sposób wiarygodny historię opowiadaną z perspektywy kogoś, kto sam w sobie wiarygodny nie jest? Takie właśnie pułapki czyhają na autora, co na pewno nie jest łatwe - ależ o ile ciekawsze są potem rozmowy!
Ta między Małgorzatą i Agnieszką była na pewno bardzo ciekawa z perspektywy osoby, która książkę zdążyła przeczytać, ale jednocześnie wydaje się, że wystarczająco otwarta, by wciągnąć i tych, którzy zrobić tego jeszcze nie zdążyli. Ponieważ jednym z istotnych tematów książki jest kwestia “jak zapamiętujemy, jak działa nasza pamięć?”, wiele było okazji do odwoływania się do doświadczeń wspólnych wszystkim uczestnikom spotkania, związanych z pamięcią osobistą, jak i tych odnoszących się do zbiorowej “pamięci małego miasteczka”. W pewnym momencie pisarka mówiła:
- Myślę, że nigdy nie możemy mieć takiej 100% pewności kto pamięta coś dobrze. Jak było, tak naprawdę? Nawet jeśli, tak jak jesteśmy tutaj, siedzimy w kilkadziesiąt osób, każdy z nas zapamięta to wydarzenie inaczej. Każdy z Was wyjdzie stąd i zapamięta co innego z tego, co ja powiedziałam. Ja też zapamiętam co innego, niż powiedziałam. Odtworzymy sobie później nagranie z Kroniki Kozienickiej i będziemy zdziwieni, co tam jest nagrane, bo będziemy pamiętać coś innego. Pamiętamy emocje, pamiętamy to, co słowa czy wydarzenia w nas obudziły, a niekoniecznie to, jak zaszły.
…a może mówiła coś innego? Coś podobnego, ale nie do końca tak, może Wasz reporter (którego dyktafon, swoją drogą, też odegrał pewną rolę jako rekwizyt) skrócił sobie dla wygody? Dodał coś od siebie, żeby lepiej brzmiało? Nie dosłyszał? O takich wątpliwościach i przecięciu się wewnętrznych doświadczeń bohaterki książki z wewnętrznymi doświadczeniem każdego z nas rozmawialiśmy tego wieczoru sporo. “Rozmawialiśmy” - bo kolejnym odstępstwem od typowego przebiegu spotkania autorskiego było to, że sakramentalne “czy są jakieś pytania” nie oznaczało de facto końca spotkania, ale dłuższy segment frapujących pytań i równie frapujących odpowiedzi, włącznie z ciekawym epizodem, gdy okazało się, że autorka, opisując detal, który w jej zamyśle Kozienicami związany w ogóle nie był, przypadkiem lub przez działanie podświadomości nadała barowi nazwę, która w Kozienicach naprawdę funkcjonowała. Nie-identyfikacja miasteczka z powieści z Kozienicami budziła zresztą najwięcej niedowierzania i pytań wśród zebranych, wyraźnie niepokoił ich też los rzuconej na pastwę entropii bohaterki.
Ciekawie było obserwować Gosię w akcji, naprawdę niecodzienne połączenie intelektualnego zdystansowania się i klarowności wypowiedzi ze spontanicznością i gotowością do wychwytywania na bieżąco wszystkiego, co ciekawe. W wypadku tej książki nie sposób identyfikować pisarkę z jej bohaterką, ale już dzieło z autorką - owszem. Sznyt podejścia do rzeczywistości jest ten sam. Dbałość o detal, dystans, żywość myśli, troska o to, by wyrażać się klarownie.
I tylko pytanie: było tak, jak przeczytaliście, czy może jednak zupełnie inaczej?
AlKo
Świetną fotorelację z wydarzenia autorstwa Sylwii Kuczyńskiej najdziecie Państwo na stronie FB Kozienickiej Mediateki, czyli TUTAJ, poniżej zaś udostępniamy relację video Kroniki Kozienickiej.
Napisz komentarz
Komentarze