Tygodnik OKO: Już za dwa tygodnie z małym hakiem premiera filmu z Tobą w roli głównej, zatytułowanego “Mój dług”. Jakie znaczenie przypisujesz temu filmowi i swojej w nim roli?
Bartosz Sak: No, to jest mój debiut, mówiąc najkrócej, nie da się tego inaczej powiedzieć. Jest to moja pierwsza główna rola w filmie fabularnym. Zrobiłem wcześniej dużą rolę, ale to był film, który robiłem jako dyplomowy w trakcie studiów. “Kryształowa dziewczyna” - tam grałem główną rolę, ale że był to, jak powiedziałem, film dyplomowy, nigdy nie traktowałem go jako debiutu. Debiutem jest dla mnie teraz ten film.
A więc debiut - i od razu jest to film, który już teraz budzi duże zainteresowanie przez sam swój temat. Są przewidywania, oczekiwania - czujesz, że dotyczą też Ciebie? Siłą rzeczy będziesz zestawiany z aktorem, który odgrywał tę postać wcześniej….
Nie, nie widzę tego tak, żeby jakieś oczekiwania dotyczyły konkretnie mnie. Myślę, że po prostu dużo ludzi zna tę historię, choćby z poprzedniego filmu, którego ten nowy nie jest kontynuacją. To nie jest druga część ani remake. Na pewno ludziom, którzy widzieli “Dług” Krauzego, ciężko będzie tego nie zestawiać, bo tam był to po prostu dobry film. Ale jestem dobrej, nawet bardzo dobrej myśli.
Odnośnie filmu czy swojej roli?
Wiesz co, tak naprawdę w montażu powstaje drugi film. Ty masz tam swój wkład, znasz go, ale tak naprawdę nie wiesz do końca co z tym będzie po montażu. Może to być różnie poukładana historia i właśnie tu ja jestem naprawdę dobrej myśli, bo jak zobaczyłem zwiastun… no, uważam, że jest naprawdę bardzo dobry. Cały film “widziałem” jednak dotąd jedynie przez pryzmat obrazów, które muszę sobie zestawić jak robię rolę, bo muszę mieć wtedy w głowie cały scenariusz, od początku do końca, bo filmów się przecież nie kręci chronologicznie. My na przykład kręciliśmy ostatnią scenę pierwszego dnia - i tak to się na ogół odbywa.
Ta chyba trudne, odegrać w danej scenie cały bagaż emocjonalny budowany przez wydarzenia z poprzednich scen, jeśli tamtych się wcześniej nie odgrywało? Wymaga chyba bardzo profesjonalnego podejścia. Właśnie: czujesz się profesjonalistą?
Tak, kurczę, no oczywiście, że tak. Umiem i lubię to robić. Natomiast odnosząc się do tego co mówisz: trzeba mieć w głowie obraz całego scenariusza i być gotowym na takie coś, że tu i teraz wchodzisz w taki a taki moment, taki a taki stan, trzeba być na to cały czas otwartym. Film to nie teatr, chronologia pojawia się tu zazwyczaj dopiero przy montażu.
Troszkę poszperałem i trafiłem także na takie głosy, że ten film jest niepotrzebny - bo historia już opowiedziana, bo mało aktualna, bo są bardziej aktualne i ważniejsze sprawy. W latach 90. było w tym wręcz coś na kształt symbolu czasów, ale teraz?
Ale my nie opowiadamy tej historii w punkcie, w którym została uchwycona przez Krauzego. Krauze pokazał bardzo ważną rzecz: że obraz filmowy ma wpływ na to, jak ludzie postrzegają rzeczywistość i siebie nawzajem. Sławek między innymi dzięki temu filmowi dostał ułaskawienie. My teraz opowiadamy tę historię w zupełnie innym punkcie, mało tego: współautorem scenariusza jest sam bohater, Sławek Sikora. Opowiadamy ją bardziej z perspektywy tego, co się dzieje “po”. Krauze był skoncentrowany na tym, jak ogólnie wyglądała ta historia, opowiada o latach 90, o tym dlaczego oni coś takiego zrobili. My to opowiadamy jakby w punkcie, kiedy jest już po wszystkim, a tylko retrospekcjami wracamy gdzieś tam do tych wydarzeń. Myślę też, że poruszamy trochę inne struny. Powielanie byłoby tu bez sensu. To nie jest remake, to nie jest druga część, to jest inny film bazujący na tej samej historii.
Powiedziałeś, że filmy wpływają na to, jak ludzie postrzegają rzeczywistość. Skoro tak, pojawia się kwestia pewnej Twojej odpowiedzialności. Słyszałem, jak w wywiadzie powiedziałeś, że trudniej jest grać postacie realne niż fikcyjne, bo jest tu ciężar tego, by oddać prawdę i nikogo nie skrzywdzić.
Ta odpowiedzialność oczywiście jest. Chcesz opowiedzieć tę historię rzetelnie, uszanować historię tego człowieka. Ja na pewno nie skupiałem się na tym, żeby go naśladować czy odtwarzać, bo uznałem, że jak się skupię na formalnych zabiegach, to wygubię coś takiego bardziej czułego i emocjonalnego. Tak naprawdę budowałem tę postać bardziej na sobie, a Sławek przez wszystkie 30 dni zdjęciowych był obecny na planie, więc odczuwałem jakby serce w serce jego obecność.
Gdy kręciliśmy ostatnią scenę z filmu, w której wychodzę z więzienia, czyli tę, którą kręciliśmy jako pierwszą, wyglądało to tak, że kamera idzie przede mną, ja za nią i wtedy, kątem oka, po raz pierwszy go zobaczyłem. Czyli ja wychodzę z więzienia jako Sławek, a Sławek już tam jest i moment po tym ujęciu był momentem, kiedy się poznaliśmy. Sławek stojący przed więzieniem i ja jako Sławek, który właśnie wyszedł na wolność. To jeden z tych momentów, które trudno ująć w słowa, ale dreszcze na plecach mówią Ci wszystko.
Sławomir Sikora coś Ci doradzał, sugerował?
Wiesz co, ja miałem wybór. Przed zdjęciami mieliśmy jakieś 2 miesiące na przygotowanie i mogłem zdecydować, czy chcę się wcześniej widzieć ze Sławkiem i się nim inspirować, rozmawiać z nim - czy nie. Ja intuicyjnie wybrałem, że nie. Dlaczego - nie wiem. Po prostu uznałem, że tak będzie lepiej.
Zabiegałeś o tę rolę?
Tak, byłem na castingu, na który zaprosił mnie znakomity reżyser castingowy, już świętej pamięci Paweł Czajor i miałem tam bardzo dobry przebieg. Potem już jakby zdążyłem kompletnie o tym zapomnieć, bo nie przywiązuję się jakoś do myśli typu “o kurde, byłem na castingu, no to teraz muszę non stop pilnować telefonu… 2 miesiące minęło, czemu nie dzwonią”, a w międzyczasie minęło pół roku. Nie pamiętam już o tym wcale i byłem akurat w Kozienicach, gdzieś sobie spacerowałem po lesie, kiedy widzę, że dzwoni do mnie producent, zaprasza mnie do filmu.
Kiedy zobaczysz film po raz pierwszy?
20 lutego, bo mamy wtedy przedpremierę w Kaliszu. W Kaliszu dlatego, żeśmy tam kręcili po prostu większość scen, bo jest tam opuszczone więzienie w bardzo dobrym dla potrzeb takiego filmu jak nasz klimacie.
Czułeś to, tzn. ten klimat zamknięcia, zakluczenia? Musiałeś tam przecież spędzić sporo czasu…
W filmie jest tak, że bardzo dużo daje kostium, bo pomaga Ci się poczuć kimś innym, tak behawioralnie. Inaczej się będziesz zachowywał w smokingu, inaczej w dresie, inaczej w zbroi, a jeszcze inaczej w stroju więziennym. Tak samo jest z miejscami - wchodząc do takiego, gdzie jest ten klimat, nie da się tego nie czuć, a tutaj byliśmy w Kaliszu, gdzie to więzienie jeszcze 4 lata temu funkcjonowało, więc jest tam tak, że wchodzisz i to wszystko jakby ciągle wisi w powietrzu. Patrzysz na ściany, a tam oryginalna poezja więzienna. Był też taki moment, że robiliśmy jakąś scenę z chłopakami, którzy grali grypsujących i w pewnym momencie ktoś nas zamknął w celi i poszedł sobie. Przez jakieś 15 minut mieliśmy okazję odczucia, jakby to mogło być naprawdę.
Odbijając już teraz od filmu “Mój Dług” w kierunku Puszczy Kozienickiej: wyszedłeś z Kozienic. Czy było tutaj coś, co dało Ci impuls do zainteresowania się aktorstwem, zainspirowało Cię, czy może Twoje zainteresowania rozwinęły się już na zupełnie innym gruncie?
Bez dwóch zdań - w Kozienicach! Ja zawsze chciałem zajmować się czymś, co… no zobacz, ja się po prostu nie nadaję do fizycznej pracy, spójrz na moje ręce, nie ma takiej opcji [tu Bartek, śmiejąc się, demonstruje kończyny górne], miałem natomiast zawsze, rodowo i sam z siebie, dużą łatwość w ogarnianiu rzeczy powiedzmy artystycznych, tylko nie wiedziałem co właściwie chcę robić. Wierszy nie umiałem pisać, śpiewać nie umiałem, no to zostało mi aktorstwo, drogą eliminacji. Beata Różycka wtedy prowadziła w szkole z Radkiem Mazurem warsztaty dla młodzieży, robiliśmy tam jakieś bajki i akademie i w sumie od tego się zaczęło. Potem po maturze pierwszy raz zdawałem do szkoły aktorskiej, no i jak się nie dostałem, to znalazłem się w takiej szkole przygotowawczej, w Larcie w Krakowie. Tam spędziłem 2 lata, przygotowując się do studiów aktorskich. Ostatecznie studiowałem w Łodzi.
Twój filmowy, hm, debiut przed debiutem?
Jeszcze na studiach, chyba na III roku, zrobiłem taki film “Ela”, on był zrobiony przez reżysera polskiego pochodzenia, ale mieszkającego i studiującego w Niemczech, więc to była ogólnie ekipa z Niemiec, no i ta przygoda się fajnie skończyła, bo będąc jeszcze na studiach byłem w Cannes. Byliśmy tam z tym filmem, co prawda nie w tej głównej selekcji, ale w tej arthouse'owej, La Semaine de la Critique. Lubię ten film, lubię tę przygodę, w ogóle lubię też grać właśnie w filmach studenckich, bo tam zawsze jest jakaś taka świeżość.
A rozczarowania? Było tak, że myślałeś sobie o jakimś projekcie, że to będzie TO, przełom, coś, co wyniesie Cię na wyższy poziom - a ostatecznie rozeszło się to po kościach?
Wiesz co, ja w ogóle jestem jakimś takim przypadkiem, że wcale nie stawiam wszystkiego na aktorstwo. Na tyle mam ciekawe swoje życie osobiste, prywatne, tak cieszą mnie drobnostki tak naprawdę, że nie jestem nieszczęśliwy, jak zawodowo coś mi się nie uda, ktoś do mnie nie zadzwoni. Nie postawiłem na to wszystkiego, w mojej hierarchii wartości nie jest to na szczycie i uważam, że byłbym nieszczęśliwy, gdyby było.
Trochę wbrew etosowi “wszystko albo nic”…
Ja to bardzo lubię robić, umiem to robić, jest to moja pasja, ale nie mogę powiedzieć, żeby było to na szczycie mojej hierarchii, bo nie jest. To by było dla mnie po prostu niezdrowe.
Wracając jeszcze zarówno do kwestii początków Twojej kariery, jak i filmu “Mój dług”: jaki jest Twój dług, wobec kogo czujesz się dłużny na gruncie kariery aktorskiej?
Ja nie rozumiem, czemu tak ludzie mówią o sobie. Że mają dług, albo są komuś coś winni, komuś coś wiszą - ja tak o sobie nie myślę. Jak teraz mnie o to zapytałeś, to [śmiech] przyszedł mi do głowy tylko gość, tu w Kozienicach, do którego chodzę na rehabilitację i jemu za to wiszę hajs [śmiech]. To tyle mogę o długach porozmawiać. Jeśli zatem pytasz, czy czuję się komuś dłużny - nie. Wdzięczny - tak.
Teraz coś z innej beczki: słyszałem, że Cię wywieźli do lasu.
W ”Długu”?
Nie, niedawno.
… [wyraz wysokiego stopnia konsternacji na twarzy Bartka]
Jakieś Licho Cię tam wywiozło…
Aaaaaaaa. [Czytelnikom Tygodnika OKO wyjaśniamy: Bartek wystąpił w teledysku awangardowo-okołoblackowego zespołu Licho, który miał premierę 27 stycznia] No tak, ci z Zalesia. Tak było.
Jak doszło do tej kolaboracji?
A to był ciekawy splot zdarzeń, bo ja przez długi czas mieszkałem w Mięćmierzu pod Kazimierzem Dolnym, takiej małej i fajnej miejscowości przy Wiśle. Dominik [Gac] tam kiedyś u mnie był i perkusiście z ich zespołu tak się tam spodobało, że zaczął tam nagrywać perkusję do jakiegoś utworu. Zaraz po tym, jak on tam nagrywał te swoje bębny, ja w tym domu mieszkałem rok, a potem - skądś akurat wróciłem - Dominik do mnie dzwoni, że robią teledysk i czy mam ochotę się z nimi wybrać na Suwałki, na weekend. Miałem.
Słuchasz w ogóle takiej muzyki?
Z Dominikiem rozmawiamy otwartym tekstem. Wie, że to nie jest mój ulubiony gatunek muzyczny, ale i tak jadąc samochodem przez przesłuchaliśmy całą płytę, a na miejscu mieliśmy razem po prostu kupę fajnej zabawy.
Pierwszy raz występowałeś muzycznej produkcji?
Nie, wcześniej był teledysk raperów Tau i Palucha do kawałka pt. “List Motywacyjny”.
Na koniec, wracając do premiery “mojego Długu”: z tego co rozumiem, w Kozienicach, tu, w Centrum Kulturalno-Artystycznym, będzie projekcja, podczas której Ty będziesz obecny i potem będzie można z Tobą porozmawiać?
Tak, 25 lutego zrobimy taką premierę dla nas, dla ludzi z Kozienic, żeby czuć się swojsko. O 19:00 będzie pokaz, po filmie spotkanie ze mną, rozmowa, którą poprowadzi Agnieszka Jasek, a potem, po wszystkim, lużna imprezka w kawiarni.
Dzięki wielkie, zatem - do zobaczenia 25 lutego!
Do zobaczenia, zapraszam, dzięki!
Napisz komentarz
Komentarze